Gdy tylko pojawia się okazja ponownego wyjazdu w Tatry (1,5 tygodnia po wyjeździe WKW), zmieniam wszystkie plany i ruszam razem z Pawłem do MOKA. W planie mamy przejście Parady Jedynek w Kotle Kazalnicy oraz, jeśli warunki pozwolą, Filar Kopy Spadowej. Na miejscu okazuje się, co też można było wyczytać z komunikatów lawinowych, iż Kopa Spadowa musi jeszcze poczekać.

Na Paradę ruszamy z rana w środę. Warunki są idealne, mróz, betony na podejściu oraz bezwietrzna i słoneczna pogoda. Gdy docieramy pod start drogi, chłopaki Maks i Robert walczą już na sąsiedniej Innominacie. Zupełnie inny poziom!

Pierwszy wyciąg prowadzi Paweł. Z trudnościami radzi sobie sprawnie, lecz wymagająco robi się powyżej. Spionowane, płytkie i przemrożone trawy utrudniają zakładanie asekuracji. W dodatku musi trochę odśnieżać co zabiera czas. W pewnym momencie wypada mu reks, który spada niemal pod moje nogi.

Drugi wyciąg, kluczowy, też prowadzi Paweł. Ściankę z trudnością również przechodzi od strzału. Potem trochę się ułatwia, a trzeci wyciąg przebiegamy.
Na czwarty zmieniamy się na prowadzeniu. Przed nami ostatnia trudność – kominek. Tuż przed nim zakładam pancerny wysył i ruszam do góry. Po wyjściu w strome i czujne trawy próbuję wbić reksa. Zabiera mi to sporo czasu, mogę to zrobić tylko lewą ręką, a łydki zaczynają palić. Już prawie się udaje gry reks znika gdzieś w dole. Klnę. Wiedząc, że nic już w tym miejscu nie założę, oceniam sytuację i ruszam. Pewnie zaraz coś będzie. Po jakiś 14 metrach od startu wbijam igłę. Trawka pęka na pół. Na szczęście reksio daje radę tuż obok. Kolejne metry, płytkie trawy i prawie nie da się niczego założyć. Po 50 metrach docieram do stanowiska, z 4 przelotami po drodze, z czego jeden to hak na psychę w kruchej skale. Jestem mentalnie zmęczony.
Piąty wyciąg okazuje się łatwy i krótki – bardziej połogie i głębsze trawki a w wielu miejscach wyśmienity firn.

Po skończeniu drogi, czterema zjazdami dostajemy się na dół. Niestety stanowiska pozostawiają wiele do życzenia i poza pętlami nie za bardzo jest co dołożyć. W napięciu odliczamy metry w dół.

Klarujemy się już na stawie. Wiemy, że na drugi dzień, na Sen Zielonych Motyli jako alternatywę dla Kopy Spadowej już nie pójdziemy. Musimy odpocząć. Lód na Superścieku wygląda imponująco.

Pierwszy wyciąg Superścieku to 40 metrowe przyjemne wspinanie. Po skończeniu drogi zrywa się silny wiatr i jeszcze tego samego dnia wracamy do domu.

Wojciech Wirkijowski