Grenlandia. Relacja Pawła Hałdasia.

Odbieram telefon, w słuchawce Yeti: „Nie chciałbyś pojechać w zimie na Grenlandię? Będzie można powspinać się big wall’owo tak jak lubisz”. Odpowiadam, że jeszcze przemyślę i się zdzwonimy. Temat mi umknął z pola myślenia na kilka dni, nie udało mi się „przysiąść” nad nim. Telefon, ponownie Yeti: „Stary, jedziemy. Już się rozeznałem w temacie, zaczynamy organizację”.  Odpowiadam po chwili: „Ok”.

Skrupulatnie zaplanowana od ponad pół roku, krok po kroku wyprawa od wyboru celów po logistykę spotkała się z całkowitą zmianą planów tego pierwszego. Po przylocie do Uummannaq  okazuje się, że pokrywa lodowa  nie jest dostatecznie wytrzymała aby bezpiecznie podejść pod ściany, które nas interesują. Z pomocą przychodzi nam Anton, miejscowy Inuita, z którym wybieramy się na rekonesans. Po całym dniu jazdy skuterem, odwiedzeniu kilku miejsc znajdujemy to po co tutaj przyjechaliśmy. Odnajdujemy szeroki masyw, szybko patrzymy na siebie i już wiemy, gdzie będziemy się wspinać.  Miejsce dodatkowo dodaje uroku z racji oddalenia około 40km od najbliższej wioski. Daje tam to poczucie całkowitego odosobnienia i pewnego „odpoczynku” od cywilizacji.

Wróciliśmy do wioski, przepakowaliśmy beczki z niezbędnym sprzętem, prowiantem na około 2 tygodnie i powróciliśmy pod ściane Oqatssut, gdzie 9 lutego rozpoczęliśmy przygodę z zimową Grenlandią.

Naszą bazę stanowiły 2 namioty, oddalone kilkadziesiąt metrów od ściany, w których spędzaliśmy większość czasu z powodu krótkiego dnia, ok 6h. Z racji niskich temp w ciągu dnia i jeszcze niższych w ciągu nocy ograniczyliśmy wszystkie czynności  tak aby wykonywać je maksymalnie do zachodu słońca, bowiem średnia temp oscylowała w granicach -25 stopni C, w nocy -30 stopni C a czasami więcej.

Poruszaliśmy się metodą kapsułową, polegającej na tym, że każdy wyciąg poręczowaliśmy i zjeżdżaliśmy na noc na biwak. Po pokonaniu 9 wyciągów decydujemy się rozłożenie portaledga. Po całym dniu holowania worów transportowych, ściąganiu poręczówek rozkładamy portaledge i zostajemy sami ze ścianą jeszcze bliżej.

Orientacyjny przebieg linii wyznaczyliśmy sobie już na początku wspinania, następnie podążaliśmy intuicyjnie wraz z formacją, która czasami nas zaskakiwała, bowiem potrafiła czasami zupełnie „zniknąć”.

Cel ważniejszy dla Nas niż sama trudność drogi to cel braku odmrożeń, bowiem nabawienie się ich w poważniejszy sposób eliminowałoby nas z „gry”.  Decydujemy się też nie zmieniać na prowadzeniu w ciągu dnia aby nie tracić czasu na operacje sprzętowe. Wyglądało to tak, że osoba asekurująca brała na „siebie” wszystko z ciepłych ubrań co miała a ta co prowadziła na tyle dużo aby jeszcze mogła swobodnie się poruszać.

Pozytywnie zaskoczyła nas pogoda. W ciągu wszystkich tych dni mieliśmy jeden zły dzień: wiatr, pyłówki.  Pozostałe mimo, że chłodne okazały się albo słoneczne albo pochmurne.

Absolutną nagrodą był dla nas 24 luty, piękna słoneczna pogoda, praktycznie bezwietrznie gdy stajemy na szczycie masywu i dociera do nas, że już nie ma kolejnego wyciągu, teren zaczyna się „kłaść”  i z pionowego świata, w którym byliśmy uwięzieni przez te wszystkie dni możemy zwyczajnie pospacerować  i cieszyć się wewnętrznie z naszej przygody.

  • Grenlandia, Zachodnie Wybrzeże, ściana Oqatssut,
  • 700 m, 17 wyciągów, trudności –  M5, A3, C2, VI Big Wall
  • 10-24 luty 2023
  • Pierwsze zimowe przejście big wall na Grenlandii

Relacja z klubowego wyjazdu na Jurę w dniach 12-14.05.2023

Zobaczcie, jak nasi fajnie się bawili w miniony weekend na Jurze. Zazdrościmy i następnym razem jedziemy wszyscy.


Wiosenna pocztówka z El Chorro

Dumna załoga w składzie: Ewa, Julek, Julia, Justyna, Magda, Michał, Olga, Paweł, Radek, Włodek podjęła życiową decyzję… postanowiliśmy w dniach 15-25.03 reprezentować nasz WKW na ścianach El Chorro!

Przypuszczalnie większości wspinających się dłużej klubowiczów nie trzeba tłumaczyć, czym jest ten rejon,  może jednak kilka osobistych słów nie zaszkodzi. Mimo wczesnej wiosny w pełni sprawdziły się przedwyjazdowe rady, że podstawowym narzędziem wspinacza może być krem przeciwsłoneczny… szybko zorientowaliśmy się, że oczywistym wyborem są zacienione ściany Desplomilandi: El Cable, Como la Vida Misma, Next Level, Tocho dle Acebuche, Buena Sombra.  Wracaliśmy tam wielokrotnie. Naturalnym skutkiem pozytywnej mieszanki miłego towarzystwa, unoszącego się w powietrzu zapachu świeżo parzonej kawy i zacięcia sportowego było kolekcjonowanie elementów listy top 50 rejonu i życiówek poszczególnych członków ekipy, od skromnego 5a do 7b.

Ale widoczne już z progu naszego lokum wygrzane słońcem ściany Frontales, Escalera Arabe ciągle kusiły… szczególnie możliwością wspinania na wielowyciągach. Piekna podróż w górę Blue Line 5c (najpierw w towarzystwie sępów krążących nad naszymi głowami i wypatrujących czy wspinacz może stać się potencjalnie jedzonkiem… już kilka wyciągów później patrzyliśmy na szybujące ptaszyska z góry- dosłownie i w przenośni…) mogłaby się nie kończyć… Ci co próbowali wiedzą, że tam jest tak ładnie, że nie warto się spieszyć. 🙂

Inną wielowyciągową linią, której spróbowaliśmy, a którą zdecydowanie warto polecić, jest 10-wyciągowa Estrella Polar, położona tuż przy Poema de Roca, w sektorze Solarium. Droga oferuje ciąg naprawdę przyjemnego wspinania, z interesującym wyjściem z przewieszki przez tufę na chyba najtrudniejszym, drugim wyciągu, wycenionym za 6b. Nierozgrzane palce (o 8 rano jest jednak dość zimno, zwłaszcza w cieniu) i złe ustawienie powodują, że przechodzimy to miejsce dopiero w drugiej próbie. Ale wspinać trzeba się cały czas – łatwiejsze wyciągi również oferują ciekawe zagadki ruchowe.

Dodajmy do tego możliwość treku po pobliskich szczytach, ciekawą via ferratę na Caminito del Rey, pełne wrażeń dni restowe w pięknym krajobrazie Andaluzji.

El Chorro to rejon do polecenia każdemu ze względu na ogromną ilość świetnie obitych dróg na wapiennych skałach o zróżnicowanym stopniu trudności, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie.

Pozostały piękne wspomnienia, trochę niedosytu (tak szybko koniec?) i chęć zorganizowania kolejnego wspólnego wyjazdu… to chyba najlepiej świadczy o tym, jak się tam czuliśmy,.

Czy trzeba czegoś więcej?”

Juliusz Korzeń