Chciałem jechać na jesień w Yosemity. Po Alasce, wszystkie pomysły które zawierały w sobie śnieg, lód, marznięcie i niewygodne wykluczałem na starcie. Miałem ochotę się powspinać, a przy tym nie zmarznąć, nie dostać w tyłek za mocno i jeszcze zobaczyć coś  nowego. Wybór Kaliforni wydawał się pewniakiem. Łatwo, miło. Przyjemnościowe wspinanie. Miałem partnerów, zaakceptowany wniosek z KWW, cele no i czas, mniej więcej do połowy września. I tu zaczęły się schody. Moi partnerzy, niezwykle sympatyczni i dobrzy wspinacze Maniek i Łukasz wolą jechać w drugiej połowie września, wracając w październiku na co nie mogłem sobie pozwolić. Namawianie nic nie dało. Oni nie chcą wcześniej, ja nie mogę później. Jestem więc bez celu na jesień. Na co zdało się całe lato, wyjątkowo deszczowe zresztą w tym roku, na norweskich bigwallach skoro i tak nie jadę w yoski? Na szczęście wtedy pojawia się z nienacka Kirgistan…

O pomyśle tegorocznej wyprawy do Kirgistanu słyszałem od grudnia 2022. Dziesiątki rozmów, planów, obieranie ambitnych celów, spotkania na teamsie, piętnaście zainteresowanych osób i na koniec wszystkiego zostaje Wojtek i Piotrek którzy jadą. Trzeba przyznać, że planowanie centralnych wypraw w środowisku takich indywidualności nie jest lekkim tematem. Ja sam nie śledziłem tych przygotowań, wiedziałem, że po powrocie z parku Denali nie będę miał siły ani czasu na wielotygodniową wyprawę jesienną. Lecz skoro na placu boju zostało tylko dwóch, w dodatku termin, długość trwania i rejon też zostały zmieniony, zaczęło to wyglądać interesująco. Wszystko razem pod pasowało mi tylko nie miałem partnera. Z pomocą zjawiają się Wojtek z Piotrkiem którzy przygarniają mnie do teamu czyli więc jadę.

Po przestudiowaniu rosyjsko języcznych przewodników, nadal nie wiedziałem czego się spodziewać. Jadę pierwszy raz wspinać się do kraju postradzieckiego. Nie znam realiów ani skali, wycen. Dobra zobaczymy na miejscu, tak ustalamy. Ala Archa jest parkiem narodowym oddalonym od stolicy Kirgistanu zaledwie o 35 km. Jedziemy tam taksówką z hostelu, dzień po przylocie. Mamy dużo żarcia, gazu, sprzętu. Nie chcemy się ograniczać. Lepiej nosić, niż się prosić. Zatrudniamy czterech porterów. Dwóch z nich włada płynnym angielskim. Na pytanie skąd są, odpowiadają, że z mordoru. Później spotykamy dużo innych rosjan, którzy z jakieś przyczyny nie chcą do wracać do Rosji. Porterzy biorą po 15kg, każdy z nas ok 20kg. Prosimy, żeby na nas zaczekali jak dojdą szybciej, a w konsekwencji czekamy na nich w bazie jakieś pół godziny przed nimi.

Po czterech godzinach trekingu jesteśmy w bazie Ratsek. Wysokość ok 3300m n.p.m. Nawet sporo ludzi, ale to weekend. Jest chata, bar, w nim cola, piwo, coś do zjedzenia. Woda w bazie płynie z wodospadu, pitna. Darmowe WiFi cieszy nas najbardziej. W mieście kupiliśmy lokalne karty sim, każdą z innej sieci, żeby się nie dublować. Oczywiście, żaden z nas nie ma zasięgu wiec Ratsekowy hotspot raduje nas niezmiernie.

Następnego dnia po przyjściu wychodzimy na aklimatyzacje. Szczyt Uczitel (Пик Учителя) 4560 m n.p.m. wydaję się dobrym celem. Droga nie posiada trudności technicznych ale silny wiatr wraz z opadem śniegu powodują, że wszystkie spotkane po drodze zespoły wycofują się. My ciśniemy do szczytu. Chcemy klepnąć  te 4,5k żeby potem czuć się lepiej. Podejście wydaje się długie, nabija nam uda też w dół, bo zwijamy się z tego wiatru. Czujemy się następnego dnia lekko zakwaszeni. Śnieg padał też na dole, więc baza jest nim w pełni pokryta. Następnego dnia nic się nie uda, trzeba przeczekać aż stopnieje. Chciałem do ciepła, miało być przyjemnościowo, a tu taki syf. Rano świeci słońce, wszystko się topi ale wieczorem zaczyna wiać. Będzie tak już przez następne dwa tygodnie, wiatr przedzielony opadami i burzami. Podpytujemy lokalsów, mówią, że wyjątkowo parszywy ten wrzesień.

Jako pierwszy wspinaczkowy cel obieramy skalną drogę – Schwab (Шваб)  (5A, VI, 550m) na Beichechkey (Байчечекей) (4515 m n.p.m.). Pomimo ujemnych temperatur udaje się przejść wszystkie wyciągi w stylu OS w czasie 9 godzin. Na pierwszym wyciągu który jest kruksem, ręce mam jak grabie, próbuje iść klasycznie ale się po prostu  nie da. Zaraz po tym zamieniam kleterki na podejściówki bo palce u stóp bolą z zimna i tak ciągnę większość wyciągów. Ze względu na nadchodzące załamanie pogody rezygnujemy z wejścia na szczyt i schodzimy po zakończeniu trudności (na wys ok 4400 m.n.p.m.). Zejście jest długie, Piotrek i Wojtek w podejściówkach podążają za mną po zakrytym lodowców, co jakiś czas słyszę siarczyste przekleństwa w ciszy nocy. Potem kamienie, piargi znowu nabijają nogi. Trzeba iść na dół bo syfi się pogoda. Do namiotów dochodzimy mocno dojechani. Następny dzień śpimy i jemy. Myślimy co dalej nad butelką coli.

Następnie w ramach zapoznania z lokalnym wspinaniem zimowym przechodzimy lodową drogę  – Platnikow (Плотников) (5A, 500m) w masywie szczytu Korona (Пик Корона) (4810 m.np.m.) Droga zajmuje ok 5 godzin. Prowadzę wszystkie wyciągi, chłopaki nie garną się do zmiany. Idź, będzie szybciej – mówią. Palą łydki ale ramion nie czuję aż tak bardzo od wspinania. Nabija za to wybieranie lin w przyrządzie na górnym stanowisku. Dziesięć wyciągów na pełną długość liny wyprowadza nas na przełęcz. Schodzimy lodowcem Korona, nie tą stroną co trzeba, dlatego robimy 2 zjazdy żeby znaleźć się w bezpiecznym miejscu. Potem znowu lodowiec, piargi, morena. Jesteśmy na dole zadowoleni z dnia. Mimo, że wieje i trzeba siedzieć w puchówkach czujemy się miło na dole. W porównaniu do tego co na górze to tu jest milutko.

Wykorzystując zapowiadane krótkie okno pogodowe, decydujemy się przenieść do schronu na lodowcu Uchitel i spróbować skalnej drogi – Nikiforenko (Никифоренко)  (5B, V+, A2, 500m) na najwyższym szczycie Ala Archa – Semenov-Tian-Shansky (Пик Семенова Тян Шанского) (4895 m.n.p.m). Pierwszy wyciąg pokonujemy w stylu mikstowym, azerując, wykonujemy dosyć ryzykowny trawers (ok M5) przez mocno popękane skały. Oryginalny start wiedzie zacięciem pod które podprowadzał czarny lód, a ono same nie ma lodu. Nie wzięliśmy wystarczającej ilości śrub aby bezpiecznie pokonać podejście pod oryginalny start. Oryginalne topo udało się przed wyjazdem przetłumaczyć przez google translatora, a które opisuje ten odcinek tak „jeśli w kominku nie ma lodu – straszna dewastacja, uważaj”. Uważamy i wbijamy się w ten gemel. Niestety okazuje się, że w ścianie panują niekorzystne warunki. W sumie powiedzieć „niekorzystne” to jak by nie powiedzieć nic – skała jest miejscami zalodzona i pokryta luźnym śniegiem. Szybko rezygnujemy z próby klasycznego przejścia. Kluczowy wyciąg stanowi dojście techniczną płytą (miejsce pokonane klasycznie za ok V+), a potem ok 15m zanikającą ryska pokonana technika hakową (na przemian słabe stałe haki i mikrokości). Na wyciągu są dwa stałe spity – jeden na wyjściu z ryski i drugi ok 10m wyżej przy ostatnim trudnym miejscu (trawers w płycie). Pozostałe trudności pokonujemy w stylu OS. Po 11 godzinach przechodzimy główne trudności i stajemy na szczycie filara. Do piku brakuje nam kilku wyciągów łatwego mikstowego terenu. Jednak prognozy pokazywały wyraźnie  nadchodzącą wieczorną burzę i kilkudniowe załamanie pogody. Mamy dylemat, chwilę dyskutujemy ale ostatecznie decydujemy się na zachowawcze zejście śnieżnych kuluarem. Pogoda jest nadal dobra, nawet wiatr się uspokoił. Po dojściu do puszki, topimy śnieg, jemy i pijemy. Piotrek ściągnął przed wyjściem dwa odcinki serialu o rzymskim imperium. Odpływamy w śpiworach oglądając dzieje sporu między Juliuszem Cezarem, a Pompeuszem.

Jako ostatni cel wyjazdu postanawiamy zrobić drogę przez duże D. Na celownik obieramy ikoniczną północną ścianę Piku Wolnej Korei (Пик Свободная Корея) (4777 m n.p.m.). Taki odpowiednik les Grandes Jorasses. Jest na niej gęsta siatka dróg i tylko dwie pięciorki. Reszta to sześciorki czyli najbardziej wymagające drogi, których przejście stanowi o niezwykłej sile i umiejętnościach. Na tej ścianie znajduje się między innymi droga nominowana do złotego czekana za 2022 rok. Decydujemy się iść na pięciorkę, lodową drogę Barbera (Барбера) (5B, 900m). Podchodzimy do schronu Korona hotel na lodowcu Ak-Sai, metalowej puszki, pozostałości po radzieckich mistrzostwach w alpinizmie, rozgrywanych w dawnych czasach na terenie byłego związku radzieckiego. Następnego dnia o 3 w nocy rozpoczynamy podejście pod ścianę. Okazuje się, że na drodze panują dobre warunki lodowe, więc idzie szybko. Ok 10 jesteśmy pod kruksem który stanowi mikstowy trawers ze słabą asekuracją w połowie ściany. Strasznie luźny teren, a dodatku asekuracja czysto iluzoryczna. Odczucia tego wyciągu miałem czujne M5+. Im wyżej tym stromiej i tak wg topo ostatnie 100 osiąga nachylenie 80 stopni. Po 8,5 godzinach, w fatalnych warunkach pogodowych stajemy na szczycie. Jest mleko i silny wiatr ale w końcu udaje nam się stanąć na piku. Jest to też jedyna z pokonanych przez nas dróg, z której konieczne są zjazdy linią drogi. 15 wyciągów to też podobna ilość zjazdów. Wiercę dzielnie abałaki na które schodzi nam prawie cały wieczór. Po zupełnym ćmoku lądujemy na lodowcu, zmęczeni ale zadowoleni. W sumie na tej drodze prowadziłem również wszystkie wyciągi. Cóż, nie była to zbyt duża niedola, jedynie co to obciążenie psychiczne, żeby nie zamulać i czegoś nie zepsuć. Powrót był już łagodny. W puszcze czekali na nas poznani Ilia i Aleks z gorącą herbatą. Sami wbiją się w tą samą drogę następnego ranka. My relaksujemy się w dość dobrych warunkach do południa, po czym schodzimy do bazy i z pomocą dwóch porterów znosimy cały majdan na parkin gdzie już czeka na nas taksówka do hostelu.

Biszkek wydał mi się tym razem wyjątkowo gościnny. W hostelu dostaliśmy kolację na powitanie. Po śniadaniu runda na bazar, zakupy pamiątek, potem jedzenie, muzeum, wesołe miasteczko i w sumie znowu jedzenie. Wieczorem leży przejedzeni ale chęć zaliczenia wszystkich atrakcji pcha nas na miasto. Odwiedzamy lokalną banie z saunami a potem knajpę. Fajnie być w górach ale fajnie też na dolę. Żegnam się z chłopakami i z Bishkekiem, o 3 rano mam taksówkę na lotnisko. Mimo, że nie było do końca tak przyjemnościowo jak się spodziewałem to super się powspinałem i odwiedziłem nowe miejsce. Dziękuję partnerom: Wojtkowi Mazikowi i Piotrowi Rożkowi za przygarnięcie i Polskiemu Związkowi Alpinizmu za dofinansowanie wyprawy