w poszukiwaniu zimy 1

W poszukiwaniu zimy

Początek sezonu zimowego jest w tym roku dosyć nietypowy: niby wiosennie i ciepło, a jednak wiele dróg zanotowało rekordowe przejścia. Podobnie z lodospadami: większość popularnych linii nie istnieje, a jednocześnie w górach wykształciły sie linie nie widziane od dawna. Wniosek? Zimy trzeba poszukać.

 

Epizod 1: Austria 02-06.01.2014


 Po nie najgorszym początku sezonu w Karkonoszach postanowiłem wykorzystać cześć urlopu świątecznego na wspinanie lodowe. W szybkim tempie udało się znaleźć partnera i określić wspólne cele: wybór padł na Austrię. Po całonocnej jeździe trafiliśmy w końcu do Sellraintal – dolina wyglądała jak ostoja zimy pośród zielonych szczytów. Szybko spakowaliśmy szpej i udaliśmy się w kierunku bardzo popularnego Gasthausfall.
Lód był w dobrym stanie i nawet prysznic spod lodowej kurtyny niespecjalnie nam przeszkadzał. Po krótkim rozwspinaniu poprowadziliśmy całość na dwa wyciągi.

 w poszukiwaniu zimy 2

Gasthausfall w pełnej krasie, fot. Piotr Kaleta

Następnego dnia, po dwunastu godzinach snu, jako cel obraliśmy klasyka rejonu: Easy Afternoon.
Okazało się, że (wbrew naszym obawom) byliśmy jedynym zespołem pod ścianą i bez większych problemów poprowadziliśmy główną linię lodospadu. Później każdy z nas „pozginał łokcie” na krótszych prowadzeniach i pożegnaliśmy zimową dolinkę.

 w poszukiwaniu zimy 3

Prowadzenie na Easy Afternoon, fot. Piotr Kaleta

Kolejny dzień przywitał nas opadami deszczu, a potem śniegu. Przez to podróż do Ochsengarten przez przełęcz Kuhtai okazała się być przygodą, zwłaszcza bez łańcuchów na kołach.
Spora ilość śniegu i strome zbocze na tyle skomplikowały podeście, że zamiast piątkowej linii trafiliśmy pod trójkowy Kuhtaibacherl-Eisfall, który przebiegliśmy w ekspresowym tempie. Kompletnie przemoczeni postanowiliśmy poszukać kwatery na nocleg.

Sir Max, czyli nasz cel na następny dzień, okazał się być zdecydowanie najciekawszą pozycją wyjazdu. Przewodnik obiecywał 120 m wspinania o trudnościach WI 5-. W rzeczywistości było odrobinę łatwiej, bo lód był rozdziabany. Jednak krucha struktura i miejscami wymagająca asekuracja dostarczyła nam oczekiwanej dawki emocji.

Tego dnia pogoda również dopisała: lekki mróz i lampa powodowały, ze z żalem spakowaliśmy rzeczy i ruszyliśmy w drogę powrotną do Polski.

  • Zespół: Jacek Kaim, Piotr Kaleta
  • Lusens, Gasthausfall, WI 4, 80 m, OS
  • Lusens, Easy Afternoon, WI 4, 80 m, Flash
  • Ochsengarten, Kuhtaibacherl-Eisfall, WI 3, 120 m, OS
  • Ochsengarten, Sir Max, WI 5-, 120 m, OS (w tym stanie bardziej 4-4+)

Więcej fotek z wyjazdu można zobaczyć na blogu Piotrka http://mysiaperc.tk/?p=3125

 

Epizod 2: Morskie Oko 10-12.01.2014


 Pierwszy w tym roku wyjazd do Moka udało się zorganizować w ekspresowym tempie: w środę spotkałem na Eigerze Waldorfa i w trakcie rozmowy okazało się, że jest zainteresowany wypadem w Tatry. Dwa dni później siedzieliśmy już w rakiecie Dawida jadącej w kierunku Łysej Polany.
Wybór drogi („Korosad” na Kazalnicy) również przebiegł raczej szybko i był kompromisem pomiędzy „jeszcze muszę uważać na kolano” Waldorfa, a moim „ja się dostosuję”.
W sobotni poranek zarówno w kuchni starego schroniska jak i na podejściach można było spotkać wielu wspinaczy. Nic dziwnego, skoro prognoza przewidywała niezłą lampę i lekki mróz, a od kilku dni w ścianie dominowały betony.
Podejście pod ścianę i pierwsze dwa wyciągi przebiegły bardzo sprawnie. Niestety na drugim stanowisku okazało się, że mój młotek leży gdzieś u podstawy ściany razem z urwanym caritoolem. Operacja odzyskania zguby zajęła nam dwie godziny… Udało nam się jednak w miarę szybko wrócić na właściwy kurs i nawet dogonić zespół, który tuż po nas wystartował w drogę. Od kominka na czwartym wyciągu wspinaliśmy się prawie na zakładkę.

w poszukiwaniu zimy 4

Wspomniany kominek na Korosadzie, fot. Rafał Zając

Pierwszą zmianę na prowadzeniu zrobiliśmy przed piątkowym wyciagiem skąd pociągnąłem resztę. Zacięcie rozpoczynające się drytoolową ścianką było najciekawszym fragmentem drogi: około 20 metrów czujnego wspinania z dobrą asekuracją, a nad nim podobnej długości pole śnieżne, w sumie bez asekuracji.
Kolejne wyciągi przebiegliśmy w ekspresowym tempie i zakończyliśmy drogę wyjściem przez
Wiszący Kociołek – dwie godziny straty na „akcji młotek” to trochę za dużo, żeby wychodzić na szczyt.
Powrót to łatwy trawers, dwa krótkie zjazdy i zejście zielonym szlakiem, a wszystko to w świetle księżyca, przy bezchmurnym niebie i zerowym wietrze. Sama przyjemność.

Drugiego dnia pogoda była już zupełnie inna. W nocy zaczął padać śnieg, a w trakcie podejścia wzmagały się silne podmuchy wiatru. Kocioł powitał nas pyłówkami, a ściana wyglądała naprawdę nieprzyjaźnie. Dawid i Maniek, którzy podchodzili razem z nami, postanowili zmienić cel na „coś na Buli”. My jednak wbiliśmy się w Cienia.
Świeży śnieg na skalnym podkładzie wymuszał bardzo czujne wspinanie. Do tego całkiem gimnastyczne ruchy: stein puller na prawą, krawądka na lewą dziabę i jeden stopień. Potem przyblok i dynamiczny ruch do trawy. To na pewno jest 5? Potem juz było łatwiej i w miarę sprawnie dotarłem do dwóch haków gdzie założyłem stan.
Niestety pogoda była coraz gorsza i po krótkiej wymianie opinii zarządziliśmy odwrót. „Wrócili bo pi*gało” – rzeczowo podsumował naszą próbę Waldorf w książce wyjść.

I jeszcze krótka relacja z perspektywy Dawida:

“W sobotę z Mańkiem Federowiczem przeszliśmy na Kotle Kazalnicy drogę Długosz-Popko (wariantem wprost załupą na 2 wyciągu). Pomimo świetnych warunków, skończyliśmy późno i zdecydowaliśmy nie wychodzić przez Sanktuarium a zacząć zjazdy.

W niedziele plany wbicia się ponownie w Kocioł pokrzyżowała zadymka – spod Kotła podążyliśmy pod Bulę gdzie wiało mniej i przeszliśmy jakąś prostą kombinację.”

 w poszukiwaniu zimy 5

Maniek dzielnie kończy kluczowy wyciąg na drodze Długosz-Popko.

  • Zespół: Jacek Kaim, Rafał Zając
  • Kazalnica, Droga Korosadowicza, wariant, M5, OS

 

  • Zespół: Dawid Sysak, Maniek Federowicz
  • Długosz-Popko, M6+, OS

 

Epizod 3: Morskie Oko 24-26.01.2014


Kolejny wypad też zrodził się spontanicznie. A jeszcze bardziej spontanicznie dołączyła do nas Ewa – decydując się na weekend w Tatrach godzinę przed naszym wyjazdem.

Pierwszego dnia naszym celem była Droga Skłodowskiego na Kotle. Miało być łatwo, lekko i przyjemnie, choć na pewno nie ciepło – prognoza przewidywała -18 stopni w dzień. Przed wpisaniem naszego wyjścia do książki wyjść rzuciłem okiem na termometr: „Hmm, -17 więc jakby cieplej.”
Tym razem z zapałem rozpoczął Waldorf [choć do końca nie wiadomo czy w dobrym miejscu  – dop. Waldorf] Już 2 godziny później był blisko stanowiska kończącego pierwszy wyciąg. Dobrze, że zabrałem puchówkę… Na szczęście reszta drogi przebiegła sprawniej i kilkoma prostymi wyciągami dotarliśmy do Wiszącej Skały skąd jeszcze za dnia rozpoczęliśmy zjazdy linią Orła z Epiru.

Dzień drugi to poprawka z Cienia Wielkiej Góry. Ja już prowadziłem dolną część pierwszego wyciągu dwa tygodnie temu więc tym razem miał rozpocząć Waldorf. Zadania na pewno nie ułatwiała mu pogoda: śnieg padał nieprzerwanie od wielu godzin i co chwilę spadały na nas pyłówki. Jedna z nich, przysłaniając całą podstawę ściany, pomogła nam przekonać turystów udających się na Rysy, że w tych warunkach nie jest to najlepszy pomysł.
Chcąc ominąć „gimnastyczne ruchy” Waldorf wybrał inny niż ja wariant i zaliczył zapych. W drugim podejściu poprawił skutecznie i założył stanowisko w miejscu, gdzie skończyliśmy poprzednią próbę.

w poszukiwaniu zimy 6

Pierwszy wyciąg na Cieniu Wielkie Góry, fot. Rafał Zając

Dalsza część wyciągu należała do mnie – na początek czujne zacięcie za M6+. Ochoczo zabrałem się za prowadzenie trudności. Wszystko szło dobrze do momentu… w którym znalazłem się 5-6 metrów niżej zaliczając lot na jedynce. W drugim podejściu wykorzystując lepiej stopnie i dublując przelot nad jedynką prowadzę do stanowiska.
Moje kolejne wyciągi przebiegły bez znaczących przygód.
Potem prowadzenie znowu przejął Waldorf: przebiegł w ekspresowym tempie przedostatni wyciąg, a na ostatnim (który robiłem dzień wcześniej jako końcówkę Skłodowskiego) opracował swój, trochę dłuższy wariant i poszedł do stanowiska dalej na prawo.
Zjazdy rozpoczęte w pyłówkach zajęły nam duuużo czasu, w efekcie wypisałem nas w Moku o 22:45, we Wrocławiu byliśmy o 7 rano… Coż, górska przygoda 

Ten sam weekend z perspektywy drugiego zespołu:

„Na przedostatni tydzień stycznia zapowiadała się rewelacyjna pogoda. Próbując ją wykorzystać już w czwartek późnym wieczorem z Kubą Ciechańskim pojawiliśmy się w MoKu.

W piątek, po wielu przygodach (loty, powtarzanie wyciągu, wyrwanie haka, problem ze ściągnięciem liny, walka z zalepioną skałą) udało nam się klasycznie przejść Sprężynę na Kotle Kazalnicy w rewelacyjnym czasie 12.5h :):) A ostatni wyciąg w ciemnościach poprowadziłam tylko dlatego żeby już nie wracać 3 raz na tę drogę. Ale droga bardzo ładna!

Na sobotę plany były (jak zwykle) ambitniejsze ale ze względu na złe warunki (zalepiona skała) i przygody w dnia poprzedniego, postanowiliśmy wbić się znowu na coś krótszego. Tego dnia przeszliśmy sajtem Starka na Czołówce MSW. Ze zjazdami zajęło nam to dziewięć godzin i piętnaście minutek.

Z soboty na niedzielę zaczęło nieźle sypać. No cóż, trzeba wracać do domu.”

w poszukiwaniu zimy 7

Pierwszy wyciąg na Starku-Uchmańskim. Piękne czujne zacięcie z niebanalnym wyjściem na półę.

  • Zespół: Jacek Kaim, Rafał Zając
  • Grzęda MSC, Droga Skłodowskiego , V, OS, wariant pod Wiszącą Skałę
  • Grzęda MSC, Cień Wielkiej Góry, M6/6+, RP

 

  • Zespół: Dawid Sysak, Kuba Ciechański
  • Kocioł, Sprężyna, PP, M7
  • Czołówka MSW, Starek-Uchmański, OS, M6+ (ale technicznie chyba trudniejszy od z kolei bardziej psychicznej Sprężyny).

 

Epizod 4: Dolina Białej Wody, Morskie Oko i Dolina Wielicka 31.01 – 02.02.2014


Kolejny wypad był… zaplanowany z wyprzedzeniem. Założone cele obejmowały długą drogę o alpejskim charakterze i wspinanie w lodzie. Pogoda jednak narzuciła pewne zmiany w planie.

W tym samym czasie działanie w Tatrach zaplanował Rutek z kursem wspinania w lodzie. Zgraliśmy więc plany i sporą reprezentacją WKW dotarliśmy do Zakopanego, a następnego dnia do Doliny Białej Wody.

My skierowaliśmy swoje kroki w kierunku Doliny Ciężkiej, u progu której w dobrym stanie miał znajdować się Lodospad Ciężki. Niestety, jak sie okazało na miejscu, z lodospadu pozostało niewiele… Zrobiliśmy jedynie krótki rekonesans (w samej dolinie panowały iście zimowe warunki) i mając w głowie jutrzejszy cel wróciliśmy do Łysej Polany, robiąc po drodze lodospad Mrezkov Lad.
W ekspresowym tempie dotarliśmy do Morskiego Oka gdzie przywitał nas halny i wiosenne ciepło. Po krótkiej konsultacji z dyżurującym ratownikiem stwierdziliśmy, że Direttissima MSW w tych warunkach to kiepski pomysł i obraliśmy nowy cel na sobotę: Jagiełło-Roj na Czołówce Cubryny.

Rano pogoda wydawała się być jeszcze gorsza, a mnie nie opuszczało przeczucie, że „dzisiaj będą jakieś jaja”. Zgodnie stwierdziliśmy, że najlepiej będzie wybrać bezpieczną opcję i ostatecznie godzinę później szpeiliśmy się przed pierwszym wyciągiem W Samo Południe.
Szybko przebiegliśmy pierwszy wyciąg, na drugim zaczęła się zabawa: Andrzej zaliczył trzy loty. Uskrzydlony ruszył jednak dalej i pociągnął do stanowiska.
Kolejny wyciąg to czujny trawers i płytkie trawki, potem Andrzej zniknął za załamaniem wychodząc na pole śnieżne. Nagle poczułem spadający na mnie w sporej ilości śnieg („WTF?”) i naprężającą się linę. Gdzieś po przekątnej nad głową usłyszałem głos Andrzeja: „Żyję, wyjechałem z lawiną!” Przeczucie mnie nie myliło…

w poszukiwaniu zimy 8

Po powrocie na półkę Andrzej zdążył nawet zrobić zdjęcie: deska miała wymiary ok. 10m x 10m i grubość 40-50 cm.

Reszta drogi to już formalność. Poprowadziłem ostatnie dwa wyciągi i zakończyliśmy przygodę na zielonym szlaku.

Po powrocie do schroniska postanowiliśmy znowu zmienić obszar działania i następnego dnia razem z resztą ekipy trafiliśmy do Doliny Wielickiej, gdzie… królowała zima! Pięknie wylany Sopel (WI5) od razu przyciągnął moją uwagę.
Ekipa kursowa ruszyła do góry kończyć szkolenie, a my do Domu Śląskiego na śniadanie.
Już z pełnymi żołądkami dotarliśmy do podstawy lodospadu. Mając przy sobie jedynie 6 śrub, w tym dwie z korbką, postanowiliśmy rozruszać się prowadząc dolną cześć i robiąc kilka długości na wędkę.

w poszukiwaniu zimy 9

Na pośrednim stanowisku Sopla, fot. Andrzej Sendecki

Kolejne prowadzenie zaczęliśmy z myślą zrobienia całej linii. Rozpoczął Andrzej, ja miałem poprowadzić górną część sopla. Czas płynął jednak nieubłagalnie i na stanowisku zdecydowaliśmy się zakończyć wspinanie zjazdem z pośredniego stanowiska.

w poszukiwaniu zimy 10

Andrzej kończy wspinanie na Soplu

Sopel nie zając, w przeciwieństwie do umówionego transportu na dół.

  • Zespół: Andrzej Sendecki, Jacek Kaim
  • Mrozekov Lad, WI 4, 60m, OS
  • Bula pod Bandziochem, W Samo Południe 5+, RP, AF

Oczywiście powyższym przejsciom towarzyszyły jeszcze inne, mniej znaczące przygody 😉 Jednak zamiast opisywać je tutaj zachęcam do samodzielnego działania – w górach zima panuje w najlepsze, wystarczy poszukać.

 

Autorzy:
Jacek Kaim (tekst głowny)
Dawid Sysak (fragmenty)

Rafał Zając, Andrzej Sendecki (recenzja)