Dwa dni intensywnych warsztatów drytool pod okiem niezastąpionego Jana Gałka

Nie obywa się bez przygód. Na dojeździe nawigacja wariuje i wyprowadza jedną grupę w pole (a w zasadzie na ulicę Saneczkową – nie polecamy. Szczególnie po opadach śniegu


Karpathos - eksploracyjny wyjazd Oli Przybysz

Karpathos – eksploracyjny wyjazd Oli Przybysz [relacja]


Celem trzytygodniowego wyjazdu na wyspę Karpathos w Grecji (sierpień/wrzesień 2024) była eksploracja potencjału wspinaczkowego i otwarcie jak największej liczby nowych sportowych dróg wspinaczkowych. Za główne założenie stawiałam sobie otwarcie nowej drogi wielowyciągowej.

Z przyjemnością informuję, że wszystkie założone cele udało się zrealizować. Podczas wyjazdu udało się otworzyć:

  1. Andrzej 5b, sektor Baywatch – droga otwarta w ramach szkolenia z otwierania sportowych dróg wspinaczkowych dla Antka Kowala
  2. Anna 5c, sektor Baywatch – droga otwarta w ramach szkolenia z otwierania sportowych dróg wspinaczkowych dla Antka Kowala
  3. Winsla 6b, sektor Achata – przebicie drogi
  4. Tesseract 8a+, sector Grotto de Finiki
  5. Maui 5b, sektor Tomaninu – droga otwarta w ramach szkolenia z otwierania sportowych dróg wspinaczkowych dla Niki Szafrańskiej
  6. Mona 5a, sektor Tomaninu – droga otwarta w ramach szkolenia z otwierania sportowych dróg wspinaczkowych dla Niki Szafrańskiej
  7. My Artemida 7a+, 5 wyciągów, 150m – akcja solo ground-up

Ponieważ Karpathos jest mi już dosyć dobrze znane, obijanie nowych dróg zaczęło się prawie od razu od mojego przylotu. Tak się złożyło, że kilka dni przed wyjazdem nabawiłam się kontuzji palca więc cała uwaga skupiła się na eksploracji a nie na wspinaniu.

W pierwszym tygodniu dołączył do mnie młody Wrocławski wspinacz Antek Kowal, który wykazał spore chęci do nauki otwierania nowych dróg. Po krótkim kursie teoretycznym razem otworzyliśmy (przy użyciu tytanowych kotew wklejanych) dwie łatwiejsze drogi w rejonie Baywatch: Andrzej 5b oraz Anna 5c.

Strona uaktualnionego przewodnika – sektor Baywatch (autor: Artur Kraszewski).

W międzyczasie zaczęłam również pracę nad nową drogą w mojej ulubionej Grotto de Finiki. Podczas kilku sesji obijania solo w dachu powstała droga Tesseract o przybliżonej trudności 8a+. Droga nadal czeka na pierwsze przejście, więc nazwa oraz wycena mogą ulec zmianie.

.

Antek Kowal podczas zjazdu z Tesseract.

Po wyjeździe Antka spędziłam kilka dni podchodząc pod większe ściany na wyspie Karpathos próbując jak najlepiej ocenić potencjał na otwieranie nowych dróg wielowyciągowych. Ostatecznie, zdecydowałam się na otwarcie ponad 150-cio metrowej drogi na ścianie w sektorze Eiar w rejonie Adia. Dostęp do tej ściany był zdecydowanie łatwiejszy niż do innych około 200m ścian na wyspie. Wysoka jakość skały i relatywnie łatwe dojście gwarantowały, że droga w tym sektorze będzie bardziej popularna niż na ścianach, które widziałam w innych części wyspy.

Jednak zanim zabrałam się za otwieranie drogi wielowyciągowej, zdecydowałam się na ponowne przeprowadzenie małego kursu z otwierania dróg, tym razem z Niką Szafrańską. W ramach kursu zdecydowałyśmy się na przebicie (wymianę asekuracji) na bardzo zardzewiałej i niebezpiecznej już drodze Winsla 6b w sektorze Achata Beach oraz na otwarcie dwóch nowych dróg na zapomnianej ścianie (nie istniała wcześniej w przewodniku) Tomaninu w rejonie Kastello: Maui 5b oraz Mona 5a. Rejon będzie umieszczony w następnej wersji przewodnika.

Strona z uaktualnionego przewodnika (autor: Artur Kraszewski).

Ostatnie kilka dni wyjazdu to skupienie się na moim głównym celu i wzięcie się za obijanie drogi wielowyciągowej. Założeniem było otwarcie linii, która byłaby najtrudniejszą tego typu drogą na wyspie jednocześnie nie chciałam, żeby droga była za trudna. Z doświadczenia wiem, że trudne drogi wielowyciągowe nie cieszą się dużą popularnością. Przedział trudności jaki mnie interesował to 6C-7C.

Otwieranie drogi zajęło mi cztery pełne dni z jedną nocą spędzoną u podstawy ściany. Nie obyło się bez niespodzianek, które dodały pewnej pikanterii całej przygodzie. Moja pierwsza próba dotarcia do szczytu i obijania ‘od góry’ nie powiodła się, i po dwóch godzinach wspinaczki solo po bardzo niestabilnym terenie, ostatecznie wróciłam pod ścianę i zdecydowałam się na obijanie w stylu „ground -up”. Ponieważ cała inicjatywa odbyła się solo, zachowanie szczególnie wysokiego bezpieczeństwa było niezbędne. Na moje nieszczęście, drugiego dnia pracy, trafiłam na całkiem spory, kilkunastometrowy odcinek bardzo kruchej ściany. Sama nie wiem jakim cudem udało mi się przehaczyć tę część. Stresu było na tyle dużo, że po wbiciu łańcucha i po wpięciu się w niego z podekscytowania napłynęły mi łzy do oczu. Ostatecznie zdecydowałam się na zmianę tego odcinka i poprowadzenie go bardziej stabilnym terenem znajdującym się kilka metrów po lewej stronie.

Ostatniego dnia pracy, po namowie deweloperów którzy odwiedzili Eiar kilka lat wcześniej, ponownie zdecydowałam się na próbę dostania się do szczytu ściany piechotą, tym razem próbując znaleźć szlak z innej strony. Tym razem dojście nie było aż tak wymagające i po pewnym czasie zrzuciłam linę w miejscu, gdzie powinna znajdować się moja droga. Niestety, oszacowanie było błędne i po zjeździe okazało się, że nie tylko nie jestem w stanie wypatrzyć swojej linii, ale całkowicie nie mam pojęcia, gdzie się znajduję. Małpowanie do góry i kolejna próba w innej części ściany przyniosła dokładnie takie same efekty.

Zdając sobie sprawę, że jest to ostatni dzień przed moim wylotem do Polski, postanowiłam a) że trzeba sobie w końcu kupić drona, b) nie czasu na kolejną próbę zrzucania liny i muszę kontynuować obijanie w stylu „ground-up” bo, mimo że ta metoda ma wiele niedoskonałości, to przynajmniej przynosi jakieś efekty.

Ostatnie kilkanaście metrów drogi obijałam już całkiem po ciemku kończąc pracę około pierwszej w nocy. W następnej wersji przewodnika ukaże się nowa wielowyciągowa droga My Artemida 7A/7A+.

Solo na ścianie.

.

Linia na pewno wymaga jeszcze wyczyszczenia, więc ktokolwiek zdecyduje się na próbę pierwszego przejścia drogi, bardzo mocno zachęcam do zaopatrzenie się w kask. Droga to „open project”, a ja planuje na nią wrócić w następnym sezonie.

Widok z połowy ściany sektora Eiar.

Aleksandra Przybysz


Uszba – czyli w kraju psów, krów i koni…

Na przełomie czerwca i lipca ekipa WKW w składzie: Aga Kania, Andrzej Sendecki, Piotr Matuszkiewicz i Łukasz Ślęzak, działała na gruzińskim Kaukazie.

Impuls do planowania wyjazdu dała Aga. Szczur poparł pomysł swoim kaukaskim doświadczeniem z wcześniejszych podróży. Rutek, chargé d’affaires doradcy wyprawy, zasugerował możliwości i opcję.

Za główny cel obieramy Uszbę Północną, drogą klasyczną 4696m n.p.m. (rosyjska wycena 4B). Największe wyzwania przed nami to działanie w izolacji, duże połacie relatywnie łatwego terenu w znacznej ekspozycji, długi i uszczeliniony lodowiec, a także zmienna, trudno przewidywalna pogoda.

Ramowy plan wyjazdu został stworzony. Kupiliśmy bilety… i w drogę.

Z Kutaisi podejmuje nas kurier, który ma przewieźć nas do Mestii, pomóc załatwić formalności związane z działaniem w strefie przygranicznej i pomóc w zakupie gazu.

Podróż mija sprawnie. Nierówności gruzińskich dróg i fantazję lokalnych kierowców łagodzimy lokalnymi napitkami.

Na drodze do załatwienia formalności ze Strażą Graniczną staje nam legendarna gruzińska gościnność. Postanawiamy obowiązki odłożyć na dzień późniejszy.

Kolejnego dnia rejestrujemy swoją obecność w lokalnym GOPRze. Nie udaje się natomiast załatwić pozwolenia od Straży Granicznej. Okazało się, że trafiliśmy do niewłaściwej strażnicy.

Od ratowników dowiadujemy się, że na naszej drodze jest jeszcze dużo śniegu. Na razie nie wiemy co to właściwie znaczy. Ja się mocno martwię, że nie mamy rakiet śnieżnych. Później się okaże, że zupełnie niepotrzebnie. Uzupełniamy zapasy i gaz, który bez trudu można dostać w Mestii.

Kolejnego dnia wyruszamy na wyjście aklimatyzacyjne. Celem jest okoliczny 3-tysięcznik – Gul-1.

Z Mestii ruszamy na lekko. Droga wiedzie przez malownicze Jeziorka Koruldi. Do celu docieramy wczesnym popołudniem. Ze szczytu rozpościera się niesamowity widok na Uszbę. Okolice wierzchołka są płaskie, więc bez problemu znajdujemy miejsce na namioty.

Popołudnie i noc spędzone na ok. 3tyś daje nam wstępną aklimatyzację. Rano niespiesznie się zbieramy. Uszba cały czas bacznie nas obserwuje.

Po zejściu do Mestii, dzień odpoczynku schodzi nam głównie na eksplorowaniu lokalnej kuchni.

Następnego dnia przejeżdżamy do Mazeri – wioski, z której rozpoczyna się podejście pod uszbiański lodowiec.

Po drodze załatwiamy formalności na posterunku Straży Granicznej. Nasza obecność zostaje zarejestrowana, dostajemy też papierowe zezwolenie. Wszystko odbywa się w miłej i luźnej atmosferze, niemniej obowiązek jest obowiązkiem. Pozwolenie będzie później sprawdzone.

Zostajemy poczęstowani bardzo dobrymi gruzińskimi słodyczami. Odwzajemniamy się „małpką” przywiezioną z Polski.

Umawiamy z naszym gospodarzem godzinę startu. I jesteśmy gotowi.

Kolejnego dnia rano ruszamy. Plecaki lądują na grzbietach koników, na chwilę udaje się to również Adze.

Początkowo podejście mija szybko. Zatrzymujemy się co chwilę, żeby przewodnik koni – Roman, mógł złapać oddech. Po drodze mijamy post Straży Granicznej. Strażnicy tylko pytają, czy mamy permit. Koniki dowożą nas na ok 2700m, później wory trafiają na nasze plecy.

Wznosimy się żmudnie metr po metrze. Towarzyszy nam przepiękny widok na wodospad Shdugra. Plecak ciąży, słoneczko praży. Część ekipy decyduje się na założenie ciężkich butów jeszcze przed wejściem na lodowiec. Wszystko po to, żeby się maksymalnie odciążyć.

Lodowiec jest bardzo długi – jakieś 6-7km.

W połowie drogi pierwsza niespodzianka. Na lodowcu nie jesteśmy sami. Mija nas ekipa Basków. Droga klasyczna o tej porze roku jest raczej rzadko chodzona, więc szansa na spotkanie innych zespołów była raczej jak trafienie szóstki w totka… a przynajmniej piątki.

Druga niespodzianka jest mniej niespodziewana. Baskowie zajmują swoimi namiotami platformę, którą my również rozważaliśmy jako potencjalne miejsce biwakowe. Sytuacja jest tym mniej komfortowa, że zaczyna padać deszcz.

Nasz plan, żeby biwakować na wysokości ok 3800m, wydaje się mocno nierealny. Podchodzimy jeszcze kilkaset metrów już w pełnym deszczu i rozbijamy się w pierwszym dogodnym miejscu na lodowcu (ok. 3200m n.p.m.). Rozbijamy się w pośpiechu i próbujemy schronić przed deszczem.

To jest ten moment, kiedy decyzja o tym, żebyśmy z Andrzejem mieli osobne 2-os namioty, wydaje się bardzo trafna. Trochę więcej do niesienia, ale komfort robienia dowolnego bałaganu w namiocie jest bezcenny (zwłaszcza przy mokrych ciuchach).

Po średnio komfortowej nocy (wszystko mokre lub zawilgocone), niespiesznie zbieramy się do dalszej drogi. Zostawiamy duży depozyt i już ze znacznie mniejszymi worami zaczynamy podchodzić.

Nasz cel na dzisiaj to Uszba Plateau na wysokości 4200 metrów. Mamy do przejścia 1000m przewyższenia w trudnym i stromym lodowcu. Początkowo sprawnie nabieramy wysokości.

Im wyżej tym wolniej, głównie przez konieczność ostrożnego przekraczania szczelin lub obchodzenia ich po skale.

Okazuje się również, że lodowiec bardzo szybko dostaje dużo słońca. Końcowe metry wleką się niemiłosiernie. Słońce daje się we znaki, śnieg jest brejowaty. Jeden krok w dół… dwa w górę…

W końcu docieramy na upragnione Uszba Plateau. Miejsce jest bardzo dogodne do biwakowania.

Sprawnie ogarniamy obóz. Reszta dnia upływa pod znakiem gotowania i picia. Poprzez inReach’a dostajemy kolejne aktualizację pogody. Następny dzień zapowiada się obiecująco.

Po zaskakująco dobrze przespanej nocy, zbieramy się do natarcia. Zdecydowaliśmy, że ze startem chcemy poczekać na brzask, tak, aby pierwszych fragmentów drogi nie iść po ciemku. Początek to łatwe, ale bardzo strome pola śnieżno-lodowe.

Baskowie, wystartowali za wcześnie i czekają przy naszych namiotach na pierwsze promienie słońca.

Bez problemów przechodzimy przez Poduszkę i atakujemy pierwsze trudności – Skały Nastenki. Jest to ścianka lodowa wyprowadzająca na małą skalną grań. Lód jest bardzo twardy, przykryty warstwą śniegu.

Prowadzący ma nieznacznie łatwiej, bo bardziej idzie po śniegu niż po lodzie. Z drugiej strony, musi dokopać się do lodu, żeby założyć asekurację. Okazuje się, że tylko Andrzej ma dziabkę z łopatką. Pozostali kopią czym mają.

Po wyjściu z lodu wchodzimy na skalną grań. Grań jest łatwa, ale bez asekuracji… nie mamy friendów.

Sprawnie przechodzimy trudności i zaczynamy wspinać się 70º polami lodowymi. Szybko nabieramy wysokości. Warunki są praktycznie idealne. W międzyczasie otrzymujemy aktualizację pogody. Popołudniu możliwa jest burza. No cóż…  szybciej wspinać się nie da… Będziemy decydować później.

Wyjście z pól lodowych na grań sprawia nam sporo trudności. Teren jest bardziej spionowany, a lód jest bardzo twardy. Główna grań jest już na wyciągnięcie ręki, a tam już będzie dużo łatwiej.

Dość niespodziewanie lód przechodzi w kiepskiej jakości, pudrowaty, przepadający śnieg. Wychodzimy na grań i… mijamy się z wycofującymi się Baskami. Warunki na grani są bardzo słabe. Jest mocno zaśnieżona.

Śnieg jest bardzo kiepskiej jakości, praktycznie uniemożliwiając sprawne i bezpieczne wspinanie.

To jest właśnie ta duża ilość śniegu o której wspomniał ratownik kilka dni wcześniej. Do szczytu mamy teoretycznie tylko ok 200m w pionie, ale grań jest długa. Nad nami wisi również widmo nadchodzącej burzy. Z bólem serca zarządzamy odwrót.

Pierwszy zjazd robimy z szabli, kolejne już z Abałaków. Bez problemów docieramy do Poduszki. Pomimo tego, że nie byliśmy na szczycie, daje o sobie znać zmęczenie.

Namioty widać już w oddali, a przed nami jeszcze jeden łatwy, ale nieasekurowalny odcinek.

Szczęśliwie docieramy do namiotów.

Następnego dnia zbieramy się do zejścia. Po południu ma przyjść załamanie pogody. Okazuje się, że w ciągu ostatnich dwóch słonecznych dni, lodowiec bardzo się zmienił. Miejscami na nowo szukamy przejścia.

Na lodowcu mijamy resztki obozu – prawdopodobnie chorwackiej wyprawy z lat 70-tych. Wspinacze zostali wymieceni z lawiną ze ściany. Dwa ciała odnaleziono dopiero w 2013 roku. Lodowiec niechętnie oddaje to co wcześniej zagarnął.

Perspektywa jedzenia i przysłowiowej „piany” wcale nie przyspiesza zejścia. Wybór drogi przez rumosz jest zdecydowanie mniej wygodny i optymalny w porównaniu z drogą podejściową. Ma to swoje zalety.

Szczur znajduje fantastyczny artefakt – stalowy, rak, pewnie z połowy ubiegłego wieku. Świetna pamiątka.

Zmęczeni docieramy do postu Straży Granicznej. Tym razem musimy pokazać permit. Słowne zapewnienia nie wystarczą. Zostajemy poczęstowani pyszną miętową herbatą i winem. Poczęstunek generuje nowe pokłady sił. Docieramy do doliny, idealnie w czas.

Przy pierwszych zabudowaniach rozpoczyna się burza z gradem, która trwa przeszło godzinę.

Burze na Kaukazie to zupełnie inne doświadczenie.

Teraz praktycznie każdego popołudnia przechodzą intensywne burze. Dla nas to koniec wspinania. Pozostałe dni wykorzystujemy na zwiedzanie i relaks.

Specyfika i powaga działania na Kaukazie jest zupełnie inna niż w Alpach. Na Uszbie trudno trafić w warunki. Na początku lipca, lodowiec i pola lodowe są w relatywnie dobrych warunkach, grań natomiast – w bardzo wątpliwych.

W sierpniu – grań jest skalna, ale pola lodowe są znacznie trudniejsze, a lodowiec jest po prostu loterią.

Wyjazd ostatecznie kończymy „na tarczy”, ale doświadczenia zebrane na pewno zaprocentują. Dla mnie to na pewno przywitanie z Kaukazem, a nie pożegnanie. Jestem pewny, że ekipa już knuje plany na następny sezon.

Bardzo dziękujemy, wszystkim zaangażowanym, za wsparcie, a szczególnie:

Rutek – doceniamy wszystkie wartościowe rady i wsparcie sprzętowe.

Krzysiek – dzięki za prognozy pogody. Bardzo się przydały.


tekst – Łukasz Ślęzak


Höllental, czyli Jura na koksie.

Przerośnięta Jura lub Jura na koksie – te hasła towarzyszyły nam podczas wrześniowego zgrupowania w austryjackiej dolinie Höllental. Sam rejon, z pozoru przypominający Jurę Krakowsko-Częstochowską, pozytywnie zaskoczył nas różnorodnością formacji oraz ilością dróg o różnych stopniach trudności. W dolinie dominuje głównie sportowe wspinanie wielowyciągowe, jednak dlugość dróg sprawia, że przy wyborze odpowiednich celów, można zaplanować naprawdę ciekawe przejścia o górskim charakterze. Jednym słowem, jest to rejon marzenie, w którym każdy znajdzie cos dla siebie.

W dniu przyjazdu meldujemy się w schronisku Weichtalhaus, które znajduje się niedaleko wejścia do pobliskich dolinek i dlatego stanowi świetną bazę wypadową bez koniecznosci poruszania się samochodem. Miejsce pełne uroku nie tylko przez wzgląd na lokalizację. Atmosfera panująca w obiekcie, życzliwa obsługa i kuchnia oferująca kosmicznych rozmiarow Wiener Schnitzel czy zupę dyniową, sprawiają, że warto sie tu zatrzymać nie tylko na wspin.

Po zameldowaniu integrujemy się do późnych godzin wieczornych i planujemy cele wspinaczkowe na kolejny dzień, który pogodowo zapowiada się super. Prognozy jak na zamówienie – trzy z czterech zaplanowanych dni zgrupowania były słoneczne i prawie bezchmurne (na ostatni dzień spuśćmy kurtynę milczenia:D)…

Pierwszego dnia, nie tracąc czasu na rozwspin, wypoczęci i pełni zapału wyruszamy w pobliskie dolinki. I tu dla niektórych zderzenie z rzeczywistością i „przypominajka”, że jednak znajdujemy się w rejonie górskim, a rozeznanie podejścia i logistyka z tym związana liczą się zawsze, nawet jeśli rejon znany jest z krótkich podejść. Znajdowanie dróg od góry, czy telefony do znajomych działających na drogach obok, okazały się być skutecznie, ale na pewno nie jest to optymalna opcja podejścia pod ścianę. Lesons learned i już na kolejne dni dokładniej analizujemy wybrane cele wspinaczkowe. Mimo przeszkód, dzień owocuje w solidne przejścia, w tym najdłuższą drogę wyjazdu – 15 wyciągową Durststrecke o długości 600metrow!

Drugiego dnia zgrupowania nie zwalniamy tempa i dalej prężnie działamy. Przygodowo, bo po zmierzchu i w świetle czołówek, łupem pada najtrudniejszy wyciąg wyjazdu w wycenie 8- na drodze Die nächste Stufe. Po wspinie zasłużona integracja w schronisku, dużo śmiechu, dużo anegdot, wiwaty i oklaski dla powracających zespołów. Nawet śpiewane było, tak nam się integracja udała 😉

Trzeci dzień to dla większości kolejny dzien zmagań na drogach wielowyciągowych. Głównym celem stał się pobliski Wachthüttelturm i polecana droga Via Helma, która tego dnia biła rekordy popularnoslści dzięki wrocławskiej ekpie. Nieliczni zdecydowali się odpuścić wspianie i odpocząć na brzegu wijącej się w dolinie, krystalicznie czystej rzeki Szwarza. Z racji załamania pogody, które miało nadjeść nazajutrz, trzeci dzień był także dniem wyjazdu i powrotu do domu.

Dla wielu z nas był to pierwszy kontakt z austryjackim Höllental i zapewne nie ostatni. Wyjazd ten dostarczył nie tylko wielu wrażen, ale również ważnych lekcji dotyczących logistyki i przygotowania w kontekście wspinaczki wielowyciągowej.

Podczas zgrupowania działało 8 zespołów, przewspinalismy ponad 4600 metrów w pionie i załoilismy 19 dróg.
Jest moc!


Sprawozdanie z pracy ekipy wolontariuszy WKW

Chcieliśmy przedstawić Wam krótko sprawozdanie z pracy ekipy wolontariuszy WKW.

WROCŁAW I OKOLICE

Jeszcze przed nadejściem fali, na apel o pomoc w umacnianiu wałów odpowiedziało kilkadziesiąt osób. Nie sposób wymienić wszystkich z imienia ale chcemy powiedzieć, że wykonaliście kawał roboty! Jesteście dowodem na to, że nie każdy bohater nosi pelerynę. Fantastycznym koordynatorem walki na zachodzie Wrocławia okazał się Sebastian. Stabłowice Ci tego nie zapomną!

Uruchomiliśmy zbiórkę darów dla powodzian oraz zbiórkę pieniężną.

Pracowaliśmy w różnych częściach miasta i jego obrzeżach, czasem w kilku miejscach jednego dnia. Ten spręż, ten duch działania był naprawdę niesamowity!

ZIEMIA KŁODZKA

Ostatni weekend upłynął nam pod hasłem „Sprzątania świata” i to określenie jest naprawdę trafne. Tu również byliśmy w kilku miejscach: Stronie Śląskie, Konradów, Lądek Zdrój i okolice.

Nasza bazę pomocową z inicjatywy Paweł Jach, stworzyliśmy u Achy Piotrowicz Góry i Alpinizm – Szkoła Wspinania Aśki Piotrowicz

w Kondradowie, do którego zjechało się pół Polski: Łódź, Poznań, Gdańsk, Wrocław, Bytom, Wałbrzych. Tam rozeznaliśmy sytuację, powstał plan działania i pomogliśmy wielu wspaniałym ludziom. Razem ze Stowarzyszeniem Grupa Ratownictwa Jaskiniowego i GOPR Wałbrzych usunęliśmy powalone na linie wysokiego napięcia drzewa, naprawialiśmy, demontowaliśmy mosty, budowaliśmy nowe przeprawy przez strumienie, oczyszczaliśmy pomieszczenia i podwórka z dziesiątek ton mułu, gruzu i wszystkiego co naniosła rzeka.

Kawał ciężkiej pracy, ale nikt nie narzekał. Kolejny raz pokazaliście ducha walki, tym razem nie w ścianie a z łopatą w ręku.

JELENIA GÓRA I OKOLICE

Pomogliśmy też w Łomnicy. To gmina Mysłakowice, tam gdzie jeździmy w nasze ukochane skały. Szkoły zalane do półtora metra. Ponad 2000 metrów kwadratowych powierzchni do osuszenia i posprzątania. Nasz udział był skromy, w porównaniu z liczbą wolontariuszy na miejscu. Jednak znalazły się wśród klubowiczów skille pomocne i przy tej akcji. Cenna rada dla strażaków by pompować wodę do starej zarośniętej młynówki, o której nie wiedzieli, zaoszczędziła wszystkim dużo pracy. Nie bylibyśmy tam, gdyby nie info z OSP Karpniki. Piękna robota!

Bezinteresowność i zapał do pracy jakim wszyscy się wykazali, jest naprawdę godny wspomnienia o tym. Szacunek

Dziękuję całej ekipie za współpracę w imieniu calego Zarządu WKW.

Pamietajmy, że to nie koniec i pomoc jest i będzie jeszcze długo potrzebna. Dary dla powodzian (sprawdźcie na listach na co aktualnie jest zapotrzebowanie) można dostarczać do klubu w godzinach dyżuru – najbliższy we wtorek 24.09 17:30-18:30.

Możecie wpłacać darowizny na konto klubowe (koniecznie z dopiskiem „ dla powodzian”)

ING Bank Śląski 13 1050 1575 1000 0023 2909 0373

[ZBIÓRKA ZAKOŃCZONA]

Na koniec dodamy jeszcze, że naszą zbiórkę zasilają także osoby spoza klubu. Dziękujemy!

Jeszcze raz dzięki! Tacy ludzie to prawdziwy skarb!

Zespół WKW


Krótkie podsumowanie Kursu Lawinowego I stopnia

Tomek z TOPRu sprytnie schował się w oknie a Andrzej nie wiedzieć czemu wygraża palcem. Chyba kazał nam pilnie słuchać


Relacja ze zgrupowania w Tatrach 07.2023

Wyjazd tradycjnie zaczął się zlewą… Tradycyjnie, bo rok temu również padalo na podejsciu. Ale – część ekipy przyjechała dzień wczesniej i juz działała na Mnichu. Jednak, mimo pogody wspin zaczął się od mocnej cyfry – padły miedzy innymi Międzymiastowa i Sprężyna.


Sprawozdanie z ekspedycji Meksyk, Chiapas, Canyon del Sumindero – Ola Przybysz

ZAŁOŻENIA WYPRAWY
Przejście drugiej co do długości drogi wielowyciągowej Meksyku, dokonanie drugiego przejścia i pierwszego kobiecego przejścia drogi ‘Xibalba Uprising’ 850m, 5.12b.
SZCZEGÓŁY
Wyprawa odbyła się w terminie 25 Maja – 3 Czerwca 2023 roku w składzie Aleksandra Przybysz i Karl Bussler. Wybrany cel to 850-metrowej długości droga 'Xibalba Uprising’ o charakterze mikstowym (część asekuracji jest tradycyjna, część jest sportowa) o trudności 5.12b. Na 850 metrach jest zainstalowanych jedynie 90 stałych punktów asekuracyjnych. Mimo że droga została otwarta w 2019 roku, do tego czasu nie doczekała się powtórzenia. Do długości drogi zaliczane jest przedarcie się przez 300m dżungli, by dostać się do podstawy ściany.
PRZEBIEG WYPRAWY
Za początek wyprawy można by uznać dzień, w którym zespół wystąpił z oficjalną prośbą do Parku Narodowego Canyon Del Sumindero o pozwolenie na powtórzenie drogi, co odbyło się 12-stego maja 2023. Tak jak się można było spodziewać po rozmowach z autorami drogi Martinem Sillerem i Carstenem Thess w Meksyku trzeba się uzbroić w cierpliwość starając się o jakiekolwiek oficjalne decyzje. Co wyglądało na proste złożenie dokumentu w formie online, przerodziło się w trzy tygodnie rozmów i spotkań z przedstawicielami Parku. Ostatecznie wspinaczka odbyła się w dniach 2-3 czerwca, 2023.

Rysunek 1: Przygotowania z autorami drogi – błędy nie wchodzą w grę

‘Xibalba Uprising’ mimo niewygórowanej wyceny to bardzo duże wyzwanie wspinaczkowe, jak również organizacyjne. Droga znajduje się w kanionie rzeki El Sumindero w Parku Narodowym Canyon Del Sumindero i dostępna jest tylko po przeprawie łodzią motorową. O ile przepłynięcie motorówką to jedynie wyzwanie organizacyjne, to po dopłynięciu do wyznaczonego punktu czekał nas dzień przeprawy przez dżunglę, by dostać się do podstawy ściany. Park Narodowy Canyon Del Sumindero znany jest ze sporej populacji krokodyli, które zakładają gniazda w zaroślach lasów tropikalnych nawet na terenach sporo oddalonych od wody. Dodatkowym zagrożeniem są węże, skorpiony i pająki licznie zamieszkujące te okolice, jak również gniazda tak zwanych zafrykanizowanych pszczół znanych jako najbardziej agresywne pszczoły na świecie. W kanionie nie ma żadnego zasięgu telefonicznego. W razie jakiegokolwiek wypadku jedyna droga wycofania to kilkugodzinny powrót do punktu gdzie zostawiła nas łódź i modlitwa o to, że rzeką będzie przepływał ktoś, kto odważy się zabrać nas do jakiejkolwiek cywilizacji.

Rysunek 2: Widok na kanion z łodzi

Rysunek 3: Zwiedzając groty kanionu

Przeprawa przez dżunglę zajęła nam połowę pierwszego dnia i mimo że była dużym wyzwaniem, to odbyła się bez żadnych problemów. Podczas przeprawy trzeba było pokonać bez asekuracji dwie pionowe wspinaczkowe ściany trudności około 5.4 – 5.5 i dwa strome wąwozy. Reszta to jedynie walka z zaroślami i upałem. Po dotarciu pod ścianę założyliśmy Base Camp z dwóch hamaków i resztę dnia spędziliśmy odpoczywając przed wyzwaniem wspinaczkowym następnego dnia. Niestety wysiłek, upał i podróż odbiły się na moim zdrowiu i popołudnie spędziłam z przeogromnym bólem głowy, często wymiotując.

Rysunek 4: Przeprawa przez dżunglę

Rysunek 5: Grzechotnik – tego lepiej omijać

Rysunek 6: Base Camp

Następnego dnia rano zaczęliśmy wspinaczkę około godziny 7:30. Przed nami było 14 wyciągów wspinania sportowo tradycyjnego z najtrudniejszym wyciągiem (numer 5) wycenionym na 5.12b. Mimo że wycena 5.12b dla naszego zespołu zazwyczaj nie jest dużym wyzwaniem, to wiedzieliśmy, że autorzy 'Xibalba Uprising’ znani są ze sporego zaniżania wycen wyznaczanych przez siebie dróg. Pierwszy wyciąg, jeden z najłatwiejszych do pokonania (5.10+), zajął mi ponad 30 minut ciągłej wspinaczki w kruchym terenie i wyznaczył ton na całą drogę.

Rysunek 7: W drodze

Muszę powiedzieć, że 'Xibalba Uprising’ nie ma łatwych wyciągów. Droga jest albo po technicznie trudnym terenie 5.12, a gdy tylko są miejsca z łatwiejszą wspinaczką, to jakość skały jest gorsza a asekuracja bardziej niebezpieczna. Wyciąg numer 5 (5.12b) udało mi się poprowadzić w drugiej próbie, drugi co do trudności (wymagający 40 m pion) wyciąg numer 7 udało mi się poprowadzić w stylu OS, co zajęło mi prawie godzinę. Mimo że w założeniach zespołu było poprowadzenie wszystkich wyciągów w czystym stylu przez lidera i przez ‘drugiego’ to jednak ciężar plecaka z ekwipunkiem na dwa dni wspinaczki i obozowisko skutecznie to uniemożliwił w bardzo przewieszonym terenie ostatnich wyciągów (które zresztą pokonywaliśmy już po ciemku). Ostatnie cztery wyciągi zasługują na szczególną uwagę, bo wspinanie w tak przepięknym terenie po niesamowicie urzeźbionych tufach w przewieszeniu zdarza się rzadko nawet w znanych sportowych rejonach. Na ostatnim stanowisku, do którego dotarliśmy po 23-ciej w nocy, przywitał nas dwumetrowej długości jasnozielony wąż, który całe szczęście zdecydował się znaleźć sobie inne miejsce i po chwili pozwolił nam na skończenie drogi.

Rysunek 8: Widok z wyciągu 7

Rysunek 9: W drodze

Cała wspinaczka zajęła nam około 16 godzin.

Rysunek 10: Przed i po Xibalba Uprising

Po dotarciu na szczyt mój partner Karl zaczął okazywać oznaki poważnego odwodnienia. Niecałe dwie godziny zajęło nam znalezienie oddalonej o 1.5 km wioski/zamkniętej koloni meksykańskiej mniejszości narodowej (o pozwolenie o przejście przez wioskę musieliśmy z wyprzedzeniem poprosić wodza wioski). Jak się okazało, w mieścinie musieliśmy spędzić jeszcze jedną noc śpiąc w hamakach rozstawionych pomiędzy lampami na głównym skrzyżowaniu. Na szczęście szczekanie psów obudziło mieszkańców jednego z domów i udało nam się dostać butelkę pitnej wody.

Gdy obudziłam się o 5-tej rano cała kolonia pracowała już na pełnych obrotach. Widok dzieci i dorosłych na koniach w kowbojskich kapeluszach prowadzących stada krów albo jadących do źródła po wodę wywarł na mnie niesamowite wrażenie i był super zakończeniem całej przygody. Właściciel pobliskiego domu widząc, że się obudziłam, wyszedł z dwiema szklankami świeżo zaparzonej kawy, po wypiciu której udało nam się znaleźć transport do poniższej wioski, a potem do kolejnej, następnie do utwardzonej drogi, autostrady, i wreszcie do naszego hostelu w San Cristobal de las Casas.

Wokół Kanionu Del Sumindero krąży legenda. Podobno gdzieś pomiędzy tymi wysokimi na prawie 1000 m ścianami ukryte jest wejście do podziemnego świata umarłych. W przeszłości całe wioski uciekając przed niewolnictwem, które przyszło razem z podbijającymi te tereny Hiszpanami zdecydowało się na samobójstwa skacząc ze szczytów tego kanionu. Bliskość świata umarłych od miejsca które zdecydowali się wybrać na własną śmierć miało gwarantować szybkie dostanie się na ‘drugą stronę’ do krainy duchów gdzie nikt nie był w stanie ograniczać ich wolności.

Rysunek 11: Droga w pełnej okazałości

Rysunek 12: Topo poglądowe


Dolina Kieżmarska – Relacja

Zapraszamy do zapoznania się z relacją Dominika Zalewskiego ze Zgrupowania Taternickiego WKW w Dolinie Kieżmarskiej. Warunki nie były lekkie, pogoda daleka od ideału, ale mimo to udało się kilka dróg zrobić i wynieś dużo ciekawego doświadczenia z tego wyjazdu.

Czy lubisz sorbet?

Krzysiek: (passive-aggressive) Długo jeszcze będziesz się tak tu guzdrał na tym stanowisku?
Dominik: (ze zrezygnowaniem) Kurcze, nie mogę odpiąć karabinków z uprzęży w tych grubych rękawicach.

Dominik zdejmuje rękawice zabezpieczone przed upuszczeniem specjalnie wszytą pętlą nadgarstkową. Jest zdecydowanie mniej przyjemnie, jeżeli chodzi o temperaturę rąk, ale przynajmniej przepinanie szpeju i operacje sprzętowe zajmują kilka, a nie kilkadziesiąt sekund.

Krzysiek: (krzyczy) Uwaga, pyłówka!
Obydwoje szybko zakładają kaptury i schylają głowy, tak aby jak najmniej drobin śniegu wpadło za kołnierz. Pyłówka trwa jakąś minutę, maksymalnie dwie, po czym Dominik kończy przekazywanie szpeju. W końcu można założyć rękawiczki, by było cieplej w ręce. Niestety czynność nie przynosi ulgi. Wręcz przeciwnie, bardzo nieprzyjemne uczucie zbliżone do włożenia gołych dłoni w śnieg. Rękawice zwieszone na nadgarstkach zadziałały jak worek do łapania spadającego znad głów śniegu.

Dominik: (bez emocji) Szybko się tu człowiek uczy.

Warunki wspinaczkowe

Dotarcie do bazy noclegowej w Schronisku 'Chata pri Zelenem plese’ nie stanowiło problemu pierwszego wieczoru. Spokojny spacer lekko nachylonym utartym szlakiem zajął 2h. Natomiast po solidnym opadzie, który rozpoczął się następnego dnia około godziny 14:00 i trwał w zasadzie do końca wyjazdu, zejście w dół tym samym nieprzetartym szlakiem z ciężkim plecakiem zajęło grupie 3h 40′.

Podobnie sytuacja kształtowała się z warunkami wspinaczkowymi i podejściem pod drogi. Pierwszego dnia przy lawinowej 2-ce była pełna dowolność wyboru celów wspinaczkowych i podejście pod ścianę nie nastręczało problemu. Opady w kolejnych dniach spowodowały, że grupa musiała mocno zweryfikować cele wspinaczkowe względem swoich możliwości. W kolejnych dniach tablica w schronisku pokazywała 3-ci, a na czwarty dzień już 4-ty stopień lawinowy. Skutkiem czego tylko bardziej doświadczone zespoły mogły się pokusić o próbę wspinaczki.

Pielęgnacja umiejętności dotyczących bezpieczeństwa

  • Przechodzień : Przepraszam, czy nie wie Pan jak dostać się do Carnegie Hall?
  • Muzyk: Ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć.

Na podobnej zasadzie jak w zacytowanym żarcie muzycznym, kiedy warunki lub stan fizyczny uczestników nie pozwalały na wspinanie, czas był spożytkowany celem podnoszenia świadomości oraz umiejętności zachowania w terenie lawinowym. Paradoksalnie duży opad śniegu uniemożliwiający wspinanie, był idealnym warunkiem pogodowym dla szkoleń lawinowych. Udało się zrealizować dwie jednostki takiego szkolenia polegające na odkopywaniu plecaka z detektorem ukrytego pod śniegiem przez partnera.

Zachowanie zimnej krwi

Już w pierwszy dzień jeden z zespołów poświęcił się, aby przetestować zdolność grupy do reakcji w sytuacjach kryzysowych. Po zapadnięciu zmroku, przy dużym opadzie śniegu, grupa otrzymała informację że jest problem z powrotem jednego z zespołów do schroniska z grani. Grupa w bardzo racjonalny sposób oceniła ryzyko związane z wyjściem w takich warunkach ze schroniska celem pomocy wspinaczom. Pomimo utrudnionej komunikacji ze wspinaczami (jeden z telefonów zaginął, a w drugim przestała działać bateria), udało się ustalić w jakiej sytuacji się znajdują oraz powiadomić grupy ratownicze, aby były w pogotowiu na wypadek dalszego nieprzychylnego rozwoju wypadków. Wczesnym rankiem około godziny 5, okazało się że zespół wspinaczkowy był w stanie o własnych siłach powrócić do schroniska. Z ich relacji wynikało, że pomimo kilku popełnionych błędów których są w pełni świadomi, byli w stanie zachować zimną krew i działać samodzielnie w ten sposób aby o własnych siłach wyjść z opresji. Nie można sobie wyobrazić lepszego szkolenia.

Przejścia:


  • Polski Kut (Kieżmarska Kopa) M5K. Zabłotny, D. Zalewski
    • M. Lubimow, T. Hnat
    • Ł. Piątek, W. Wirkijowski (4 lub 5 wyciągów)
  • Polska Cesta (Skrajny Kieżmarski Strażnik) M4K. Zabłotny, D. Zalewski
    • M. Lubimow, T. Hnat
    • K. Kozyra, Ł. Ślęzak, A. Sendecki (2 wyciągi)
    • M. Wagemann, R. Kapral (2 wyciągi)
    • N. Romanowska, T. Worsztynowicz (2-gi wyciąg)
  • Rebel (Skrajny Kieżmarski Strażnik) M6K. Zabłotny, M. Lubimow, D. Zalewski
  • No A Co (Skrajny Kieżmarski Strażnik) M5+K. Zabłotny, T. Hnat
    M. Wagemann, R. Kapral (2-gi wyciąg)
  • Filar Puškáša (Kozia Kopka) M4Ł. Ślęzak, A. Sendecki
    K. Kozyra, M. Chyła
  • Živagove Blues (Skrajny Kieżmarski Strażnik) M4K. Kozyra, Ł. Ślęzak, A. Sendecki (3 wyciągi)
  • Psotka – Varga (Kieżmarska Kopa)M. Wagemann, R. Kapral (2 wyciągi)
  • Ovcia Cesta (Dolny Kieżmarski Strażnik)M. Wagemann, R. Kapral (1 wyciąg)
    • N. Romanowska, T. Worsztynowicz (1 wyciąg)
  • Lavy Y (Pavukova Veza)N. Romanowska, S. Szumowski, T. Worsztynowicz (2 wyciągi)

Relacja: Dominik Zalewski