Wspominając Adasia

Adam Gos (fot. Zdzisław Jakubowski)
Adam Gos (fot. Zdzisław Jakubowski)

Po długiej chorobie odszedł Adam Gos. Jeszcze niedawno rozmawialiśmy z nim telefonicznie w czasie rejsu po Mazurskich Jeziorach. Rejsu, na który mieliśmy przecież kiedyś popłynąć…

Odejście Adama uświadomiło mi, że znaliśmy się ponad połowę mojego życia. Pamięć podsuwa obrazy, które staram się na powrót zapamiętać.

Często bywa, że ludzie znają nas głównie z jednej strony. Z oficjalnej działalności, która po latach traci aktualność, z życia prywatnego czy wspólnie realizowanych pasji. Adam był dla wielu kolejno: kolegą z epoki studenckich rajdów, członkiem Klubu Wysokogórskiego we Wrocławiu, partnerem do liny, pszczelarzem czy ratownikiem GOPR.

Miałem to szczęście, znać Adama od lat 70 ubiegłego stulecia. I to zarówno ze wspólnych spotkań w Karkonoszach, wspinaczki, pracy w pasiece odziedziczonej po ojcu, jak z pobytów w słynnej Gosowni na wrocławskim Podwalu.

Gosownia czyli maleńkie mieszkanko Hani i Adama. Gdyby te ściany mogły mówić… Na szczęście zostaje nam jeszcze pamięć. Ta nasza intymna i ta wspólna, która z czasem  każdemu z nas, objawia się inaczej.

Tak wiec z Karkonoszy, przede wszystkim Domek Myśliwski. Jeszcze Almaturowski. Tam prawie weekend w weekend spotykali się młodzi ludzie, których łączyła pasja wędrówki i spędzania czasu w przez siebie wybrany sposób. A że każda z tych postaci, to niezłe indywidua, to zabawy bywały przednie. Dominowały dobre humory i radość bycia razem w górach.

To właśnie w moich rodzinnych Karkonoszach poznaliśmy się z Adamem, na początku lat 70. Jak doczytałem po latach w Księdze Wypraw Sudeckiej Grupy GOPR, braliśmy udział w tej samej akcji poszukiwawczej na zboczach Śnieżki. Adam, jako jeden z grupy studentów wrocławskich z Domku Myśliwskiego. Ja wówczas nawet jeszcze nie kandydat, poszedłem na akcje z tatą, który miał zostać wkrótce naczelnikiem nowo powstałej Karkonoskiej Grupy GOPR. Po latach, już jako ratownicy GOPR, niejednokrotnie pełniliśmy razem dyżury w Strzesze Akademickiej.

Adam Gos (fot. Aleksander Lwow)

Pamiętam jak z Wrocławia jeździliśmy w Skałki, to Adam był niedoścignionym mistrzem pakowania, naszych przepełnionych plecaków w swoim Maluchu. Biwakowało się jeszcze na Przełączce. Znali się wszyscy. I Adam znał wszystkich. Był już instruktorem, lubiłem jego spokój i fachowość podczas wspinania. Zarówno w Skałkach, jak i w Tatrach, gdzie trafiliśmy latem stanu wojennego. Dostaliśmy klucz od dyżurki na Kasprowym Wierchu, delegacje na dyżur, uprawniające nas do pobytu w strefie przygranicznej . Pogoda sprzyjała. Bezludnie, luksus doznania.

Wspomnienia ożywiają fotografie. Bo Adam również świetnie fotografował. Jego przebogate archiwum, to kawal historii górskiego i towarzyskiego życia. Postaci niejednokrotnie wybitnych.

Wraz z odejściem Hani i Adama, zakończył się dla wielu z nas kawal wspólnego życia.

Zapamiętamy, bo przecież tyle nas, co w pamięci pozostałych.

Jacek Jaśko, 5.09.2024