basia

Odeszła Basia Bajsarowicz

Odeszła od nas Basia Bajsarowicz, Członek Honorowy Wrocławskiego Klubu Wysokogórskiego. Pogrzeb odbędzie się 28 września, w najbliższy piątek. Msza będzie miała miejsce w południe, w kościółku w Miłoszycach.

Poniżej zamieszczamy trochę wspomnień o Basi autorstwa Dozenta …

Nie będę pisał biogramu Basi ani wymieniał jej licznych górskich sukcesów (choć byłoby co). Napiszę tylko jak ja ją zapamiętałem. Znałem Basię oczywiście wcześniej (kupiła mi nawet w Paryżu buty wspinaczkowe Dolomite PE), ale pierwszy wspólny wyjazd to zimowy obóz KW w Śląskim Domu w 1986. Basia między innymi zrobiła tam (razem z Jurkiem Gurbowiczem zwanym Walterem z powodu podobieństwa do Bonattiego) drogę Stanisławskiego na Pośrednim Gerlachu. Prowadziła ją całą, a ponieważ nastawiałi się na biwak, idący na drugiego Walter niósł bardzo ciężki plecak. Droga uzyskała wtedy chwilową nazwę „Cierpienia młodego Waltera (pod ciężkim worem)”. W nocnym zejściu Żlebem Karczmarza Basia pokonała lodowy prożek za pomocą dupozjazdu. Oprócz wspinania na obozie, jak to zazwyczaj, miały miejsce różne inne ekscesy między innymi impreza urodzinowa Jasia Pakera, na której wznosiliśmy głośne okrzyki „Solidarność” i „Lech Wałęsa”. Ponieważ każdy starał się robić to jak najgłośniej (Basia też oczywiście) byliśmy o włos od wyrzucenia ze schroniska.

Rok później obóz odbywał się w Popradzkim Plesie. Warunki nie były najlepsze, więc któregoś dnia odbyliśmy w kilka osób wycieczkę jakąś jedynkową drogą (miejscami w śniegu po górne jaja, o lawinach to my chyba wtedy nie wiedzieliśmy za dużo). W schronisku zobaczyliśmy idącego po schodach kierownika z radiomagnetofonem. Basia zauważyła, że jest bardzo podobny do jej radiomagnetofonu (na którym bez przerwy słuchaliśmy kasety Brothers in Arms, którą Basia kupiła w Singapurze). Wtedy ja powiedziałem „to Twój radiomagnetofon, bo on niesie też moją maszynkę”. Odzyskanie naszej własności (bez płacenia pokuty) zawdzięczamy Wojtkowi Adamczykowi, który podczas negocjacji, wypomniał kierownikowi brak ogrzewania poprzedniej nocy (kotelni mieli wypłatę i trochę się napili).

W tym samym roku byliśmy razem w Dolomitach, też na obozie klubowym i zrobiliśmy razem kilka dróg. Najpiękniej wspominam drogę Tissiego na Torre Venezia. Zrobiliśmy ją w stylu „light and fast” – bez plecaków, moim goretexem i polarem jednocześnie był dziurawy sweter, szturmżarciem kilka krówek w kieszeni, a Basia niosła dodatkowe obciążenie w postaci swojego Nikona. Swoją droga wspinaliśmy się wtedy na podwójnym statyku Bezalina (ale o tym lepiej chyba nie pisać). Na tej drodze nauczyłem się od Basi jak mało czasu można spędzać na stanowiskach i że szybkość nie polega tylko na szybkim przebieraniu rękoma i nogami (choć na tym oczywiście też).

Rok później mieliśmy razem pojechać do Peru, ale sytuacja finansowa Klubu (i pogłębiający się kryzys w Polsce) uniemożliwiły ten pomysł.

Wspinałem się w życiu z paroma fantastycznymi wspinaczami (i chodzi mi o aspekt i ludzki i wspinaczkowy), ale Basia to była naprawdę ekstraklasa.