Ciocia na rolkach
“W 1982 roku pierwszy raz w historii kobieca wyprawa próbuje zdobyć K2 jeden z najtrudniejszych szczytów świata. Jest w tej ekipie kilka przyszłych sław, ich losy rozeszły się dzisiaj. Wanda Rutkiewicz nie żyje już od piętnastu lat, Danuta Wach i Ewa Panejko- Pankiewicz organizują pierwszą kobiecą zimową wyprawę na ośmiotysięcznik, Anna Czerwieńska jest najbardziej utytułowaną żyjącą himalaistką- zdobyła osiem ośmiotysięczników, a Marianna Stolarek jest absolwentką Wyższej Szkoły Ekonomicznej we Wrocławiu.” – artykuł Wojciecha Wanata pamięci Marianny “Marysi” Stolarek.
CIOCIA NA ROLKACH
W 1982 roku pierwszy raz w historii kobieca wyprawa próbuje zdobyć K2 jeden z najtrudniejszych szczytów świata. Jest w tej ekipie kilka przyszłych sław, ich losy rozeszły się dzisiaj. Wanda Rutkiewicz nie żyje już od piętnastu lat, Danuta Wach i Ewa Panejko- Pankiewicz organizują pierwszą kobiecą zimową wyprawę na ośmiotysięcznik, Anna Czerwieńska jest najbardziej utytułowaną żyjącą himalaistką- zdobyła osiem ośmiotysięczników, a Marianna Stolarek jest absolwentką Wyższej Szkoły Ekonomicznej we Wrocławiu.
Z Sokolików w Alpy
Wspinać się zaczęła stosunkowo późno- już po skończeniu studiów i jak większość wrocławian pierwsze szlify zdobywała w Sokolikach. Sokoliki to niewielkie pasmo wzgórz niedaleko Jeleniej Góry zwieńczonych skałami z piaskowca, który jest w Polsce rzadkością. Od lat przyjeżdżają tu alpiniści uczyć się a z czasem ćwiczyć swoje umiejętności. Wiele sław jak Leszek Cichy, Krzysztof Wielicki i Andrzej Zawada tam przygotowywali się do swoich wypraw. W Sokolikach, co roku w Zaduszki odprawiana jest tam w górskiej scenerii msza za ludzi, którzy zostali w górach. Przez lata msze te odprawiał ks. Rogowski. Nie ma tam turystycznej stonki, jaka często można spotkać w Jurze Krakowsko- Częstochowskiej.
W takim miejscu Marysia poznawała arkana wspinaczki, zresztą do dzisiaj, jeśli ma trochę czasu spędza go właśnie wspinając się w Sokolikach. Z czasem Sokoliki okazały się za niskie, przyszedł czas na Tatry i szukanie tam coraz trudniejszych dróg a później Alpy.
Alpy w latach siedemdziesiątych były znacznie większym wyzwaniem niż dzisiaj. Pierwsze dwie bariery teraz praktycznie nie istnieją- Pop pierwsze średnia krajowa zdecydowanie przekracza piętnaście dolarów, po drugie praktycznie cały sprzęt można teraz kupić i nie jest to wydatek, na który mało, kto może sobie pozwolić (sądząc po ilości osób chodzących w sprzęcie do chodzenia w wysokie góry po mieście). No i nie trzeba starać się o wizy i paszport.
W smutnych latach siedemdziesiątych przed wyprawami trzeba były szyć sobie anoraki, panowie na drutach robili swetry, bo przecież nie było jeszcze polarów, a podczas wypraw podglądano jak wygląda sprzęt żeby później domowymi sposobami (na przykład z pomocą kowala) zrobić go w Polsce. Czasem kupowano jakiś detal żeby wykorzystać go jako wzorzec.
Oczywiście nie było wtedy mowy o kupowaniu w czasie wypraw prowiantu- z Polski ciągnęło się Plecaki pełne puszek mielonki, makaronu suszonej kiełbasy i jak u Mrożka kabanosów. W takim czasie Marysia decyduje się na wyjazd w Alpy na rowerze. To znaczy do Genewy dolatuje samolotem, a później, z dwoma plecakami próbuje dojechać do Chmonix, które jest bazą wypadową między innymi na Mont Blanc. Niestety szosowy rower jest za słaby na takie obciążenie część bagaży musiałam zostawić jako depozyt i wracałam po to. Trochę bałam się, że zwierzęta zajmą się prowiantem, ale okazało się, że wszystko jest w porządku. Problemy pojawiły się przy powrocie- miałam wizę na określoną ilość pobytów w Szwajcarii i z tego jeżdżenia w tę i z powrotem wyszło, że na powrót mi już zabrakło, ale ubłagałam wtedy ogranicznika- w Polsce wtedy były już strajki a ja utkwiłam na granicy Francusko- Szwajcarskiej.
lato ’08, fot. Marek Trzeciakowski
Karakorum
Po Alpach przyszedł czas na wyższe góry- Himalaje i Karakorum. Marysia nie jest członkiem grupy atakującej szczyt, jako członek ekipy buduje kolejne obozy, przenosi do nich sprzęt, poręczuje niebezpieczne fragmenty przejść. Sama zadowala się tym, że może być w tak wysokich górach.
Z czasem wspinaczka staje się pośrednio także źródłem dochodu- po studiach pracuje w kilku urzędach, zajmuje się ich komputeryzacją, po jakimś czasie zaczyna utrzymywać się z prac wysokościowych. Jak sama twierdzi Nie bardzo pasowałam do tych wszystkich dużych kobiet palący papieroski i pijących kolejną kawkę, zresztą miałam się zajmować komputeryzacją, a co to wtedy była z komputeryzacja?
Prace wysokościowe to zajęcie ciężkie nawet dla dobrze zbudowanych wysportowanych facetów. Kobiecie ciężko jest dźwigać ciężki szpej niezbędny do prac na wysokościach. Ale Marysia dobrze odnajduje się w tych zajęciach Jasne, że nie było lekko, ale jakoś sobie radziłyśmy. Pamiętam jak we trzy malowałyśmy rurę pod mostem kolejowym. Oczywiście o wyłączeniu go z ruchu nie było mowy. Już sama praca w pozycji wiszącej na brzuchu jest dość ciężka, a tu jeszcze trzeba było uważać, bo każda źle poprowadzona lina mogła zostać zaczepiona i pociągnięta przez pociąg, tak, że cały czas pracowałyśmy w stresie. Sale bardzo dobrze wspominam ten okres- miałam dużo czasu dla siebie- na sport, wspinaczkę, na to żeby się rozwijać
W 1992 roku Marysia startuje w zimowym, triatlonie, który jest rozgrywany w Warszawie w okolicach toru Stegny. Zimowy triatlon składa się z biegu, jazdy na rowerze i na łyżwach. Na łyżwach trochę jeździłam już w szkole, bieganie nie było dla mnie problemem. Kiedy przyjechałam do Warszawy z całym tym sprzętem wyglądałam jak bym jechała na wyprawę- panczeny, rower, buty do jazdy i biegania i różne takie dodatki. Odwiedziłam wtedy Wandę Rutkiewicz. Po zawodach poszłyśmy jeszcze na tor, Wanda chciał zobaczyć jak to wygląda żeby po powrocie z K2 przychodzić na Stegny na ślizgawkę.
Ciocia
Prace na wysokościach dawały sporo czasu, możliwość rozwoju i całkiem przyzwoite pieniądze, ale nie zapewniały jednej rzeczy, o której zaczyna się myśleć w momencie, kiedy przekracza się pięćdziesiątkę- emerytury. Pracując na wysokościach czasem Marysia zaczyna się rozglądać za jakimś zajęciem, które nie tylko zapewni jej w miarę wygodne życie, ale da i emeryturę. Nie bardzo mogłam znaleźć pracę w moim zawodzie, zresztą, jakie ja miałam kwalifikacje w dziedzinie ekonomii- tyle lat robiłam zupełnie coś innego. Dlatego zdecydowałam się na pracę w szkole. Zatrudniona jako pracownik gospodarczy w zespole szkół im. Agnieszki Osieckiej jak wspomina ją jedna z pracownic tej szkoły Ta pani miała zbyt wiele sportowych pasji żeby znaleźć sobie pracę na miarę swojego wykształcenia dlatego była u nas zwykłą ciocią
Może nie taką całkiem zwykłą. W niewielu szkołach trafiają się woźne, które przyjeżdżają do pracy na rowerze a z czasem i na rolkach. Uczniowie zaczynają interesować się nietypową woźną z czasem za zgodą dyrekcji i rodziców Marysia zaczyna wyjeżdżać z uczniami w Sokoliki Którymś razem wyjechałam z chłopakiem i po kilku godzinach spędzonych na asekurowaniu go na piątkowych drogach, stwierdziłam, że powinniśmy zmienić miejsce, bo ja też chciałabym się powspinać. Spojrzał na mnie i w oczach miał takie zdziwienie „jak to, kto będzie chciał się wspinać na jakichś czwórkach”. Och ty pomyślałam sobie tak mnie nisko cenisz, ja wtedy spokojnie prowadziłam szóstki z dwoma plusami, czyli w nowej nomenklaturze to by była ósemka. Strasznie się chłopak zdziwił, kiedy zaczęłam instalować się na jakiejś drodze sześć plus. Często spotykam dzieciaki z tamtego czasu- czasem w skałkach, a czasem we Wrocławiu.
Nie było oczywiście tak, że praca w szkole była tym, co Marysia chciała robić. Godziła się na to, bo był to sposób na pogodzenie konieczności prowadzenia w miarę normalnego życia z przeróżnymi pasjami. A przecież poza tym, że wspinała się i jeździła na rowerze miała ich jeszcze kilka, jak choćby narty- brała udział w tak różnych imprezach jak zawody w skialpinizmie i biegi narciarskie. W czasie, kiedy pracowała w szkole pojawiła się jeszcze jedna pasja.
Rolki
Czy ktoś pamięta, kiedy w Polsce zaczęły pojawiać się rolki? Kiedy w czasie jednego z wyjazdów w Alpy Marysia zobaczyła rolkarzy stwierdziła, że jest to. Dobrze jeździła na łyżwach, więc łatwo opanowała technikę jazdy i zaczęła przemieszczać się po mieście na rolkach. Zanim zaczęto organizować imprezy dla rolkarzy startuje na rolkach w Maratonie w Dębnie Odrzańskim i pokonuje trasę nieco ponad dwie godziny. W Maratonie Berlińskim startuje na rolkach sześć tysięcy osób a u nas nie ma nawet imprezy gdzie nie byłoby kostki. Kiedy jechałam w Poznaniu kupę czasu straciłam na tym kawałku kostki, bo miałam trochę krótsze rolki, takie półwyczynowe i pojechałam tylko 2.25, szkoda mi było tam startować, tyle traciłam przez gorszy sprzęt.
Stara się popularyzować rolki w Polsce, co skutkuje nienajlepszymi doświadczeniami z mediami, które starają się robić z niej sensację, a ona nie widzi niczego specjalnego tym, że woźna pod sześćdziesiątkę jeździ na rolkach.
fot. Marek Trzeciakowski
Dla wielu jej znajomych to było coś trudnego do zaakceptowania- kobieta dobrze po pięćdziesiątce, nie dość, że woźna w szkole to jeszcze zaczyna wyczyniać takie rzeczy. Facet, wiadomo, kiedy już czuje, że zaczyna się starzeć stara się na siłę odmładzać- ubiera się jak syn, zaczyna słuchać muzyki, którą uważa za młodzieżową, podrywa koleżanki córki i zaczyna bawić się w jakiś młodzieżowy sport- jak choćby jazda na desce. Mówi się o tym „męskie klimakterium”, ale kobieta? Ale Marysia niewiele sobie z tego robi. Tak jak w wielu sytuacjach potrafi zachować niezależność jak choćby wykonując pracę, do której wiele osób nie potrafiłoby się przyznać.
Maraton
Wśród zawodników elity XXV Maratonu Wrocławskiego zobaczyć obok Jerzego Zawieruchy i Rubena Toroiticha można było zobaczyć drobną siwiuteńką starszą panią. Co Marianna Stolarek robiła w tak doborowym towarzystwie? Może bardziej na miejscu byłoby pytanie czy to towarzystwo było dostatecznie dobre dla niej?
Marysia rokrocznie jest zaliczana do elity Maratonu Wrocławskiego jako zwyciężczyni pierwszej edycji tej imprezy. Kiedy wróciła z wyprawy na K2 stwierdziła, że nie czuje się najlepiej i żeby upewnić się czy wszystko z jej zdrowiem jest w porządku wystartowała w biegu maratońskim. Tylko ja i Krystyna Pieprz dobiegłyśmy do mety, ja byłam trochę szybsza. To były jeszcze zupełnie inne czasy- trasa wiodła z Sobótki do Wrocławia. Bocznymi drogami, między polami z kwitnącym rzepakiem. Nikogo nie dziwiło, że brakuje wody, na trasie piło się herbatę albo oranżadę wystawianą w skrzynkach przed sklep. Większość uczestników biegło w tenisówkach i spodenkach produkcji firmy Polsport.
Właściwie, co roku, jeśli jest tylko taka możliwość staram się brać udział w Maratonie Wrocławskim. Dzwoni do mnie pan Danielak i mówi” Marianna musisz wystartować” i ja staram się zawsze być na wrocławskim rynku. Bieganie jest sportem wymagającym największej systematyczności- kilka tygodni przerwy powoduje, że człowiek traci formę. Na imprezach biegowych czuje się jak u siebie- lubiana, akceptowana być może dlatego, wolała zrezygnować z robienia kariery i wysokich gór.
Bieganie to taki mój azyl, sposób na kłopoty. Kiedy jestem zdenerwowana, kiedy coś jest nie tak przebieram się i wychodzę biegać, wtedy wszystko co złe jakoś się oddala, wracam do domu i jestem spokojna. Podobnie było teraz w Murowanej Goślinie. W pierwszej chwili zastanawiałam się czy startować, a później już w czasie biegu po prostu czułam się szczęśliwa. Z jednej strony traktuje bieganie, podobnie zresztą jak wszystkie dyscypliny sportowe, z którymi ma do czynienia bardzo poważnie, z drugiej nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, na które większość maratończyków odpowie obudzona w środku nocy- ile skończyła maratonów? Nie wiem może 20, ale na pewno nie więcej niż 40. Najczęściej biegam we Wrocławiu, rzadko zdarzało mi się wyjeżdżać gdzieś dalej. W końcu asfalt u nas jest taki sam jak w Hamburgu. Z każdego startu, z wielu treningów potrafi czerpać radość. Kiedy opowiada o swoim bieganiu widać jak zapala się, jej oczy zaczynają lśnić, na twarzy pojawia się uśmiech.
Jest aż do przesady skromna: cały czas słychać- owszem bywałam w Karakorum na wyprawach z najwybitniejszymi himalaistkami, ale to przecież nic takiego, tak uprawiałam tyle różnych dyscyplin, miałam bardzo ciekawe życie, ale wiele osób miało znacznie barwniejsze. Dzisiaj nadal się z nikim nie ściga- nie stara się zaliczać kolejnych maratonów żeby zaistnieć w jakieś statystyce, być najstarszą osobą, która w sandałach weszła na Mount Blanc, nie ciągnie jej do rajdów przygodowych Byłam na takiej imprezie- wspinaczka, rower i kajaki górskie. W części wspinaczkowej byłam nawet dziesiąta. Młode chłopaki nie mogli się pogodzić, że przegrali z babą, ale, po co ja będę się szarpać, wolę pojechać na jakąś fajną imprezę biegową, żyję sobie spokojnie jak to emerytka
Wojtek Wanat
Miesięcznik Bieganie Lipiec- Sierpień 2007