Testowanie błędnika, czyli tura w “Piątce”

Wyczerpująca relacja Renaty Dutkiewicz z wyjazdu skiturowego do Doliny Pięciu Stawów.

Podobno najpiękniejsze tury tatrzańskie można odbyć na wiosnę. Śnieg robi się przyjazny dla narciarza, słońce grzeje, delikatny wiaterek muska rozgrzaną twarz. Do tego te widoki… Z takimi obrazami w głowie wyruszaliśmy na tatrzańską turę, nie wiedząc jeszcze, że wkrótce będziemy musieli się oswajać z mgłą i szalejącym błędnikiem.

Poszukując usilnie towarzyszy na jakikolwiek wyjazd skiturowy w tym sezonie, zdecydowałam się na wyjazd z Maćkiem, Michałem i Piotrem z KW Poznań.

Celem naszej tury miała być Dolina Pięciu Stawów Polskich, którą planowaliśmy osiągnąć trasą wyszukaną kiedyś przez Maćka Sokołowskiego (ś.p. prezesa KW Poznań). Ponieważ wcześniej odbył ją z Michałem i Panym, Maciej obecny był z nami na każdej przełęczy lub szczycie, z którego zjechał rok wcześniej…

Zbierając siły po podróży rozpoczynamy dzień gorącą kawą i śniadaniem na stacji BP. Kawa stawia nas na nogi, które w niedługim czasie są już uzbrojone w buty skiturowe i narty na Kasprowym Wierchu. Uspokojeni werdyktem toprowców (dwójka lawinowa), mimo gęstej mgły, wyruszamy z Kasprowego w stronę Przełęczy Świnickiej. Co chwila wczytujemy się w mapy, kompas oraz altymetr Michała, by mieć pojęcie, gdzie MNIEJ WIĘCEJ jesteśmy.

Szczęśliwie udaje nam się jednak dojść do przełęczy, z której czeka na nas pierwszy zjazd (trudność: 1+) do Doliny Kamiennej Cichej. Mgła jednak nie daje za wygrane – tworząc razem ze śniegiem otaczającą nas z każdej strony białą kapsułę, doprowadza błędnik do szaleństwa  To m. in powoduje, że Piotr nie całkiem z własnej woli nagle znajduje się poniżej nas, testując poślizg śniegu i wypinanie nart… Niestety, upadek kończy się wielkimi ze strachu oczami oraz bólem kolana.

Po dotarciu do doliny (co poznaliśmy jedynie po tym, że narty już nie jechały w dół, bo biel wciąż była tak samo biała!), znów musieliśmy zawierzyć kompasowi, mapie oraz Panemu, który – jak się okazuje – ma niezwykłą zdolność zapamiętywania charakterystycznych kamieni oraz drzewek. Po trawersie oraz krótkim zjeździe docieramy do przepięknej Doliny Wierchcichej. Przynajmniej ona nie do końca dała się otulić mgłą. Nasz błędnik może odpocząć choć na chwilę…

{jgxtimg src:=[images/aktualnosci/2008-II/Po zjezdzie z Zawratu.jpg] width:=[120] align:=[right] hspace:=[5]}Jednak kolejne podejście – w stronę Gładkiej Przełęczy – znów robimy „na nosa”. „Nos” okazuje się jednak zawodny, gdy po dotarciu na grań orientujemy się, iż zamiast dojść do Gładkiej Przełęczy, docieramy na Zawory. Stamtąd czeka nas ok. 500 m trawersu zboczy Gładkiego Wierchu, który chyba wszystkim daje nieźle w kość. Ostatnie metry idziemy w rakach z nartami na plecach.

Na zjazd w gęstej mgle z Gładkiej Przełęczy (trudność: 1) decydują się Michał z Panym, natomiast Piotr i ja schodzimy do Czarnego Stawu. Stamtąd czeka nas już tylko tura do schroniska…

Drugi dzień spędzamy w otoczeniu Doliny Pięciu Stawów. W uszczuplonym składzie (Piotr z powodu kontuzji kolana schodzi do Zakopanego) decydujemy się na zjazd z Koziego Wierchu (trudność: -2). Nieco walczę na podejściu, a przy zjeździe słyszę, że “dasz radę, to nie trudniejsze niż Kasprowy”. Podczas gdy chłopaki dokumentują swoje zjazdy, nagrywając krótkie filmiki, ja próbuję przekonać samą siebie, że “to nie trudniejsze niż Kasprowy”? Szczęśliwie spotykamy się wszyscy na dole, skąd jeszcze tego samego dnia podchodzimy do Dolinki Pustej. Michał i Pany postanawiają zweryfikować swoje umiejętności zjazdowe we mgle z Koziej Przełęczy (trudność: 3) Ja stwierdzam, że zostawię sobie ten zjazd na OS-a i grzecznie czekam na dole Zadowoleni z dnia wracamy do schroniska, by toczyć dyskusje o procentach, promilach, tudzież innych abstrakcjach.

W niedzielę do Zakopanego wracamy przez Zawrat i Halę Gąsienicową. Wyznaczając trawersem poziomicę na zboczach Kołowej Czuby, by nie tracić zbytnio wysokości, docieramy na przełęcz. Zjazd w stronę Hali Gąsienicowej (trudność: 2) wygląda w oczach debiutantki skiturowej w Tatrach Wysokich – niesamowicie. Michał z Panym zakładają narty już na samej przełęczy, podczas gdy ja decyduję się na zejście żlebem i zjazd dopiero w łatwiejszym terenie, który jednak z powodu głębokiego, mokrego śniegu wydaje się być trudniejszy, niż na to wygląda… Jednak w nagrodę otrzymujemy przepiękny widok z Koziej Dolinki, trochę słońca i smak wiosennej tury.

{jgxtimg src:=[images/aktualnosci/2008-II/Zjazd z Koziego.jpg] width:=[170] align:=[right] hspace:=[5]}Po krótkim odpoczynku przy Murowańcu i odciążeniu plecaków z herbaty, która jeszcze została w termosach, wykorzystując techniki nabyte w Jakuszycach na biegówkach docieramy do Brzezin, gdzie czeka już na nas Piotr z gorącą kawą. Przepiękna pogoda sprawia, że zapominamy o problemach z błędnikiem i już próbujemy zaplanować kolejne wyprawy skiturowe… może jeszcze tej wiosny?

Renata Dutkiewicz